4/05/24

Kalejdoskop cz. 4/5

    Siedział zgarbiony na murku w poznaczonym przez odłamki pancerzu, spoglądając na starty, wyszczerbiony breloczek w swojej dłoni, do niedawna należący do przyjaciela.
    Z boku usłyszał lekkie, szybkie kroki na zakurzonym bruku. Podniósł wzrok, spoglądając na uśmiechniętą dziewczynkę stojącą obok niego.
    – Pats, to ty! – wyciągnęła ku niemu rączki, w których trzymała plastikową figurkę jakiegoś robota, chyba postaci z lokalnej bajki.
    – Ja? Widzę, że się przebrałem. – po chwili przełamał się i odezwał, próbując przyjąć jak najbardziej pogodny ton.
    – To ty! Bo on jest bohaterem i walcy ze złymi ludzmi, a wujek powiedział, ze ty tes walcys ze złymi ludzmi!
    Teraz to on się uśmiechnął, mimo łez w oczach, chociaż nie była w stanie tego zobaczyć przez spolaryzowaną warstwę wizjera zasłaniającą jego twarz.
    – Dziękuję. Nawet nie wiesz, jak mi miło – odpowiedział, klękając przy niej i głaszcząc delikatnie po główce.
    – Aj, aj! – krzyknęła, gdy włosy zaczepiły mu się między elementami pancerza.
    – Czekaj – powiedział, po chwili uwalniając dłoń z jej czupryny. Teraz stała przed nim ze skrzywioną twarzą i łzami powoli zbierającymi się w jej oczach.
    – A co tu masz? – spytał, dotykając palcem jej lekko przybrudzonej sukienki na piersi. Ta oczywiście natychmiast spojrzała z otwartymi ustami.
    – Boop – powiedział, unosząc dłoń i delikatnie pukając ją palcem w nos. Zrobiła zeza, skołowana, po chwili wybuchając dźwięcznym śmiechem. Nie wiedział dlaczego, ale to zawsze działało na tutejsze dzieci; widział, jak robią tak medycy w szpitalu polowym czy rodzice w obozie dla uchodźców na tyłach.
    – Mówiłaś, że jest bohaterem – powiedział, biorąc zabawkę z jej ręki. – Kiedy podnosisz tak rękę – uniósł zaciśniętą pięść nad głowę – to znaczy, że wygrywasz. I popatrz, on też podnosi rękę – obrócił rączkę figurki do góry i zaprezentował jej.
    – Łooł – spojrzała na niego wielkimi, błyszczącymi się w świetle wiszącego na niebie słońca oczami.
    Mężczyzna stojący z tyłu zawołał ja po imieniu. Spojrzała na niego, jak machał ręką i odwróciła z powrotem do niego, przyciskając zabawkę do piersi.
    – Ty się nicego nie bois, prawda? – spytała nagle. Zamilkł, nie wiedząc co odpowiedzieć.
    – Też bym chciała się nicego nie bac – dodała, markotniejąc. On zastanawiał się przez chwilę, co odpowiedzieć.
    – Jeśli kiedyś będziesz się czegoś bać, spójrz na niego z podniesioną ręką – wskazał na ściskaną w drobnych rączkach figurkę – i przypomnij sobie, że on wygrywa. A w takim razie nie ma się czego bać.
    Uniosła wzrok dużych, szklanych oczu. Mężczyzna znów ją zawołał, tym razem z większym pośpiechem w głosie.
    – Idź do wujka, czeka na ciebie – odezwał się najbardziej ciepłym tonem, jakim był w stanie.
    Rzuciła się na niego, ściskając twardy, chłodny pancerz drobnymi ramionami.
    – Dziękuję – powiedziała z wdzięcznością, po chwili odrywając od niego i odbiegając w stronę mężczyzny.
    Teraz klęczał w spalonym, wciąż wypełnionym dymem i żarzącym się resztkami pomieszczeniu z twarzą zlaną łzami, skowycząc do wnętrza hermetycznego hełmu. W dłoniach trzymał resztki zabawki, w połowie stopionej przez płomienie pirożelu, z wzniesionym do góry kikutem ręki.