4/04/24

Kalejdoskop cz. 3/5

    – Przygotujcie się do podjęcia, ETA* 2 minuty.
    – Przyjąłem – odparł dowódca plutonu na kanale, potem mrugnięciem przełączając się na ogólny. – Zastąp mnie! – powiedział do żołnierza, wskazując go ręką, korzystając ze stabilizacji pancerza drugą wciąż prowadząc ogień przez zryty kulami otwór okienny.
    Ten kiwnął głową i podbiegł; dowódca odsunął się, pozwalając mu zająć stanowisko i cofnął się w głąb pomieszczenia, chroniąc przed kulami.
    – Ile? – spytał ociekającym adrenaliną głosem, przeładowując karabinek.
    – Jeden Razor. Reszta w rejonie zajęta, mamy akcję obok. Starczy, by zabrać wasz pluton.
    – Najpierw cywile – odparł po chwili wahania. – Zabierzemy się drugim lotem.    – Zbliżają się do was posiłki nieprzyjaciela, a my i Wywerny będziemy musieli się załadować.
    – Wytrzymamy. Zatrzymaliśmy ich na drugiej linii, zanim się przebiją przez wszystkie zdążycie wrócić.
    – Zbliża się do was pożar z sąsiedniego sektora – powiedział pilot powoli i dobitnie.
    – Tym lepiej. Wróg jest mniej odporny na ogień od nas! – powiedział i zakończył połączenie.
    – Evac w drodze, ETA 1 minuta! Pierwsi cywilańcy i UTF!** Zabierać ich i na górę! – zaczął wykrzykiwać rozkazy, wskazując żołnierzy oraz skulonych na podłodze ludzi. Zaszczutych, przerażonych, ogłoszonych hukiem broni – ale jeszcze żywych.
    – Młody, wyprowadź ich na dach i osłaniaj! Potem lecisz z nimi!
    – Dowódco, ale ja mogę walczyć dalej. Zostaję z wami! – zaprotestował żywiołowo 461, podbiegając do niego.
    – Nie! Lecisz z cywilami i dopilnujesz, żeby ten wahadłowiec po nas wrócił!
    Żołnierz chciał zaprotestować, jednak po chwili przyjął rozkaz przez zaciśnięte zęby.
    Podbiegł do stołu ustawionego pośrodku pomieszczenia, odpinając karabinek i odłożył go, a potem zaczął wyrzucać na leżący na blacie stos magazynki z amunicją, granaty, wszytko, co mogło posłużyć zostającym do walki.
    – Bierzcie i strzelajcie z tego wszyscy, oto bowiem amunicją, którą on zostawił na wasz użytek! – krzyknął dowódca, idąc spokojnym krokiem przez pomieszczenie, by zamienić kolejnego z żołnierzy przy stanowisku strzeleckim.
    – Dalej, wstawać i biegiem na górę! Głowy nisko! Jak wyjdziecie to od razu biegiem do wahadłowca! – żołnierze, którzy nie byli zajęci walką wykrzykiwali rozkazy, zapędzając przestraszonych cywili po schodach.
    461, pozbawiony obciążenia, z samym pistoletem w garści rzucił się ku górze, korzystając ze wspomagania pancerza przeskakując po parę stopni naraz, odpychając ludzi na swojej drodze.
    Wypadł na dach, do którego pochodzi właśnie wahadłowiec, obrócony rufą, gdzie opadła rampa, odsłaniając wnętrze przedziału desantowego. W powietrzu krążyły szturmowce, wspierając rzadkim ogniem obrońców, rwanym grzechotem gatlingów przygniatając pozycje nieprzyjaciół na dachach pobliskich budynków. Z boku ku błękitnemu niebu unosiły się grube kolumny czarnego niczym noc, tłustego dymu, podświetlanego od dołu łuną ognia.
    – Jazda, jazda! Ranni pierwsi! – zakrzyknął, machając energicznie ręką. Obok niego zaczęła przemykać barwna fala ludzi w zakurzonych, podartych ubraniach, z twarzami zaplamionymi zmieszanym z potem i łzami brudem oraz krwią.
    Z niewielkiego wybrzuszenia na powierzchni wahadłowca na ułamek sekundy błysnęła niebieska linia lasera; pocisk przeciwlotniczy eksplodował z hukiem, odłamki niegroźnie zagrzechotały o pancerz. Cywile krzyknęli z przestrachu, odruchowo się pochylając, jednak nie przestając wpadać do wnętrza maszyny.
    461 obejrzał się na nich i obrócił z powrotem, by obserwować przedpole gdy poczuł uderzenia pocisków, które szarpnęły jego ramieniem. Pancerz wspomagany zadziałał automatycznie, rzucając go w bok, poza linię ostrzału, nim zdążył nawet zareagować.    Wstrzymał go, ignorując błyskające w rogu pola widzenia ikony i wzniósł ramię z pistoletem, najszybciej jak potrafił strzelając w oznaczoną przez system pozycję strzelca w nadbudówce siedzącej na sąsiednim dachu.
    – Brać rannych i zapierdalać do środka! – wydarł się, licząc, że translator poradzi sobie z jego słownictwem. Lekko zaskoczony zarejestrował sztywność pancerza, kiedy odbiegał w bok, by odciągnąć ewentualny ogień zwrotny od cywili; czyżby pancerz nawalił? Nigdy nie słyszał, by się to zdarzyło, ale póki mógł się poruszać zignorował to, skupiając na kończącej się amunicji w magazynku.
    Z wnętrza wahadłowca rozległa się długa seria; obejrzał się, ruchem nadgarstka wyrzucając magazynek z gniazda pistoletu, widząc jednego z członków załogi stojącego na rampie i kończącego opróżniać czterdziestonabojowy magazynek krótkiego karabinka. Moment potem krótka seria z działka przelatującego nad dachem szturmowca przeszyła nadbudówkę, dziurawiąc ją w erupcjach pyłu ze ścian, poprawiona dodatkowo rakietą. W ciągu sekund od otwarcia ognia stanowisko strzelca eksplodowało, rozrzucając naokoło odłamki gruzu.
    Okruchy zagrzechotały niegroźnie o jego pancerz, jednak zraniły przebiegających za jego plecami ludzi; nie zatrzymali się jednak, chwytając postrzelonych przed chwilą i nie zważając na krzyki ciągnąc ich w stronę rampy.
    – Hej, cywile nie są odłamkoodporni! – wydarł się na szybko włączonym kanale ogólnym, odwracając się i wbijając pistolet do kabury.
    Chwycił dwóch cięższych mężczyzn i pociągnął ich po ziemi, ignorując wrzaski bólu; wtargał ich po pokrytej rozmazanymi śladami krwi rampie do zatłoczonego środka.
    – Dowódco, wszyscy na pokładzie! Wracam do was!
    – Nie! Zostań z nimi, pomóż ich opatrzeć, a potem dopilnuj, by jak najszybciej przysłali wsparcie!
    – Ale... – zaprotestował słabo, ale przełożony przerwał mu w pół zdania wściekłym głosem.
    – To jest rozkaz! – warknął, po chwili milczenia dodając łagodnym tonem. – Liczę na ciebie.
    – Tak jest – odpowiedział przez ściśnięte gardło, gdy rampa zaczęła się podnosić. Przez zawężającą się szczelinę obserwował oddalający się budynek i sylwetki podążających za wahadłowcem szturmowców eskorty, zostawiających jego pluton osamotniony i otoczony przez przeciwnika.
    Rampa zatrzasnęła się, odgradzając go od widoku i harmidru walki na zewnątrz. Zamiast niego do jego uszu dotarły jęki rannych, płacz wystraszonych, słowa ulgi i zmieszanej z obawami nadziei.
    – Usiądź pod rampą, zaraz do ciebie dojdziemy. Oddychaj spokojnie, to nic poważnego – usłyszał w słuchawkach. Obejrzał się w głąb przedziału, gdzie dwójka załogantów dosłownie podnosiła i sadzała ludzi na fotelach, by wcisnąć rannych pod nie i utorować drogę; inaczej musieliby dosłownie stąpać po nich, by przemieścić się w zatłoczonej przestrzeni.
    – Co? – spytał nieprzytomnie, po chwili odruchowo oglądając się po pancerzu. Na rękawicy dostrzegł fioletowe plamy uszczelniacza i poczuł, jak robi mu się słabo, a pusty od godzin żołądek podchodzi do gardła. Dopiero teraz spojrzał na migające w rogu pola widzenia ikony i zrozumiał, że to nie pancerz zawiódł, wprost przeciwnie, usztywnił mu korpus, by nie pogorszyć rany.
    Został postrzelony.
    Nie czuł bólu, w pierwszej chwili stłumionego adrenaliną, a później automatycznie wstrzykniętymi przez iniektory środkami znieczulającymi. Jednak był to pierwszy raz, gdy został ranny, i mimo wszystko okazało się to dla niego lekkim szokiem.
    Odetchnął głęboko, stając pewniej na miękkich nogach, dla pewności opierając się o ścianę.
    – Jest okej. Zajmijcie się najpierw cywilami – powiedział, z trudem, ale utrzymując normalny, nawet jeśli słaby, ton. – Rzuć medpakiet – dodał, minimalnie pewniejszym głosem.
    – Dobrze. Rozumiem – odrzekł, sięgając po paczkę podaną mu przez towarzysza i rzucając przez przedział.
    461 złapał ją i powoli ukląkł, wciąż podpierając się ściany. Rozerwał opakowanie i wyjął środki opatrunkowe, by na szybko opatrzeć rannych i utrzymać ich przy życiu do czasu lądowania.
    Maszynę przeszedł wstrząs, połączony z hukiem odpalanego systemu hard–kill*** i grzechotem odłamków o pancerz. Wnętrze wypełnił znajomy okrzyk przestrachu, który zaraz stłumili, tłumacząc sytuację. Dźwięk oznaczał, że obrona wahadłowca zadziałała, bezpiecznie niszcząc wrogi pocisk w locie.
    Krótki lot zakończył się gwałtownym nurkowaniem ku lądowisku, tym razem poprzedzonym ostrzeżeniem pilotów, by nie wywołać paniki. Maszyna wyhamowała tuż nad ziemią i osiadła na bruku, z szturmowcami zwinnie przelatującymi ponad nią. Tylna rampa opadła, na powrót wpuszczając do wnętrza światło dnia i huk wcale nie tak odległych walk.
    – Jazda, wysiadać! Szybko, szybko! Brać lekko rannych i wypierdalać na zewnątrz! – zaczęli wydzierać się załoganci, by jak najszybciej pozbyć się cywili z przedziału.
    – Zawróćcie, nie ładujemy się – rozległ się na kanale głos pilota, który dostrzegł zbliżający się wóz z zaopatrzeniem.
    – Według naszych danych macie tylko resztkę amunicji.
    – Nie mamy czasu, jak tylko wysiądą startujemy.
    – Razor, tu Wywerny, jesteśmy na rezerwie, musimy się załadować.
    – Chuj mnie to obchodzi! Wysiądą – startujemy i wracamy po naszych, z wami czy bez was! – wydarł się wściekle pilot.
    – Razor, łamiecie przepisy…
    – To nas zestrzelcie, bo tylko tak nas zatrzymacie! – zakończył połączenie.
    461 w tym czasie wytoczył się z maszyny, porwany przez falę ludzi i odsunął na bok.
    W ich kierunku biegli już żołnierze, mający się nimi zająć, w szybkim tempie zbliżał się zespół ratowniczy, by podjąć rannych. Załoganci po wypędzeniu wszystkich bez zbytniej delikatności przesunęli nosze z najciężej rannymi na krawędź rampy, z boku zrzucając na ziemię zwłoki; nie mieli czasu, by zająć się zmarłymi z większym szacunkiem.
    – Odsunąć się, startujemy! – krzyknął parę chwil później załogant, gdy zespół medyczny błyskawicznie wyciągnął nosze z wnętrza maszyny i odciągał je poza obszar lądowiska. Zaopatrzeniowcy także zatrzymali się w połowie drogi i zawrócili, wiedząc, że nie zatrzymają pilotów.
    461 wahał się przez chwilę, czy nie wskoczyć z powrotem i nie lecieć z nimi, jednak zrezygnował i jak szybko był w stanie oddalił się.
    Bał się. Racjonalna część umysłu mówiła mu, że rana nie jest poważna, jednak mimo to z trudem zwalczał panikę. Był jednak na tyle przytomny by wiedzieć, że nie był w stanie nic pomóc, co najwyżej by przeszkadzał.
    Stanął z boku, gdy z rosnącym wizgiem turbin maszyna wzniosła się w powietrze i obróciła ku dochodzącemu zza budynków hukowi walki oraz wznoszących się ku błękitnemu niebu smolistych kłębów dymu i nabrała prędkości, znikając mu z pola widzenia. Zaraz za nią pomknęły doganiające ją szturmowce, razem wracając po otoczonych żołnierzy.
 
 
 
* ETA (ang. Estimated Time of Arrival) – przewidywany czas przybycia.
**UTF (ang. Unable To Fight) – niezdolny do walki.
***Hard-kill – system defensywny maszyn, służący do obrony przed pociskami kierowanymi. System soft-kill służy do oszukania bądź oślepienia pocisku, natomiast hard-kill fizycznie atakuje pocisk.