4/03/24

Kalejdoskop cz. 2/5

Gwar głosów unosił się nad zgromadzonym na placu tłumem. Kobiety, dzieci i starcy, stanowiący jego znaczącą większość tłoczyli się przy barierkach, tworząc ruchliwą masę ludzi, nieustannie przelewającą i mieszającą się w oczekiwaniu na kolejny transport. Niskie, modułowe ogrodzenie odcinało ich nierówną linią od pustego placu, stanowiącego lądowisko; po drugiej stronie tłum rzednął, rozpływając się między namiotami prowizorycznego obozu dla uchodźców i przyległego szpitala polowego, stojącego w cieniu niewielkiego w skali floty okrętu medycznego, tutaj jednak górującego ponad nimi; przewyższały go jedynie otaczające ich zewsząd piaskowożółte budynki, pnące ku jasnemu niebu, wyrastające jedne na drugich niczym schody.
    Wzdłuż bariery w luźnych odstępach stały sylwetki odziane w nowoczesne zbroje, wymieszane z lokalnymi żołnierzami, pilnując porządku. Do przylotu następnego transportu zostało pół godziny. Wtedy wpuszczą na pokład kolejną frakcję z zdawało się nierzednącego tłumu, by zabrać dalej od rozciągającej się tuż obok linii frontu.    Stał sam przy jednej z zamkniętych teraz bramek, rozmawiając ze stłoczonymi przy niej ludźmi. Matki z dziećmi, dziadkowie z wnukami, osamotnione rodzeństwa, w oczekiwaniu na ewakuację. Większość mężczyzn została zaciągnięta do służby w siłach zbrojnych, wspierając żołnierzy Legionu, którzy przyjmowali na siebie główny ciężar walk. Odgłosy nieustających wystrzałów i eksplozji dochodziły zza pleców tłumu, niosąc się ponad budynkami, nad dachami których dostrzec można było kolumny dymu, czernią brudzące jasny błękit nieba.
    Podchodzili, pytali, kiedy przybędzie następny z masywnych transportowców, rozmawiali z nim o toczących się nieopodal walkach bądź przyziemnych rzeczach, by zagłuszyć rzeczywistość. Z chęcią wymieniał się zdaniem w trywialnych tematach, niechętnie udzielając jakichkolwiek informacji na temat bitwy; niewiele wiedział o obecnej sytuacji, jeszcze mniej mógł zdradzić.
    Spomiędzy nóg stojących tuż przy szlabanie ludzi wyjechała zabawkowa ciężarówka, zatrzymując się metr za granicą. Opuścił wzrok, wyławiając w tłumie wpatrującego się w niego z uśmiechem chłopca. Też rozciągnął usta, choć ten nie był w stanie tego zobaczyć przez nieprzejrzystą z zewnątrz taflę wizjera i schylił się, podnosząc samochód. Odwrócił go i pchnął w jego kierunku; ciężarówka potoczyła się po nierównym, zakurzonym bruku z terkotem kółek, trafiając w rączki chłopca. Ten od razu odwrócił ją i pchnął z powrotem ku niemu. Bawili się tak przez chwilę, jeszcze parę razy tocząc samochodzik jeden do drugiego przez oddzielającą ich granicę.
    Wyprostował się i stanął z powrotem przy barierce obok szlabanu, zwracając ku kobiecie, z którą przed chwilą rozmawiał. Chłopiec podbiegł do niej i pociągnął za rękaw; przeprosiła, kucając i wymieniając z malcem parę słów.
    – To dla ciebie. Od niego – powiedziała z lekkim uśmiechem na ustach, prostując się i podając mu jabłko. Musiało pochodzić z racji, które wydawali krążący w tłumie żołnierze, rozdający żywność, wodę i odprowadzający potrzebujących do lekarzy. Chłopiec stał obok niej, tuląc się do zakurzonych, połatanych ubrań, które miała na sobie.
    – Dziękuję. Niech on lepiej zje – łagodnie odmówił. Wolał, żeby młody się najadł, jemu żywności nie brakowało.
    – Nie, to dla ciebie. W podzięce.
    Zamarł na chwilę, milcząc, zastanawiając się.
    – Dziękuję – powtórzył, biorąc owoc z jej ręki i po chwili chowając do jednej z toreb przy pasie.
    Chłopiec pociągnął matkę za rękaw, mówiąc coś do niej, czego on nie był w stanie usłyszeć; w tym czasie przesunął kontrolnie wzrokiem po tłumie ludzi.
    – Ilu złych ludzi już pan zastrzelił? – spytał się, spoglądając na niego dużymi, jasnymi oczami.
    Zamarł, zastanawiając się, co odpowiedzieć, czując się nieswojo na widok dziesięciolatka pytającego, ilu ludzi zabił.
    – Ja nie jestem żołnierzem, który strzela – odpowiedział po chwili. – Tylko takim, który pomaga.