4/06/24

Kalejdoskop cz. 5/5

576.
Moban
33226 Armia, 3 Korpus, 9 Dywizja
Powrócili. Po pięciu latach od zakończenia wojny wrócili. Na czystym, słonecznym niebie tak jak wtedy zawisły ciemne sylwetki okrętów. Gwarny tłum wylał się na ulice, ludzie zadzierali głowy i wyciągali ręce, wskazując na nie, przekazując sobie wieści. Hurgot głosów i okrzyków odbijał się od piaskowożółtych ścian, gdy mniejsze jednostki schodziły ku ziemi.
    Legion powrócił.

Przedzierała się przez tłum w stronę wychodzących z transportowca żołnierzy. Na kadłubie maszyny widniały oznaczenia 9 dywizji 3 korpusu, tej samej, która walczyła dokładnie w tym mieście przed laty.
    Złote guziki munduru wyjściowego błyszczały się w słońcu, refleksy tańczyły na przypinkach stopnia na wysokim, sztywnym kołnierzu. Ramię oprócz emblematu jednostki zdobiły trzy litery w obcym języku, którymi Legion określał sojusznicze wojska, i które po wojnie przyjęli jako nową nazwę sił zbrojnych: CPM. Pot spływał jej po plecach pod warstwami grubych, ciemnych tkanin, jednak nie zwracała na to uwagi. W myślach modliła się do bogów w jego intencji.
    Zdawała sobie sprawę, że szanse były znikome. Minęło pięć lat; mógł już nie służyć, mógł być w innej jednostce, z dużym prawdopodobieństwem mógł po prostu nie żyć. Jednak mimo tego wciąż w jej sercu tliła się nadzieja, że go odnajdzie. Chciała spotkać go jeszcze raz, podziękować za uratowanie życia z pożaru, który odebrał jej matkę i młodszego brata, pochwalić się zostania żołnierzem, tak jak on i ci, którzy niegdyś przeciwstawiali się najeźdźcom.
    W końcu przecisnęła się do pierwszego szeregu, z obu stron flankującego drogę, którą maszerowały sylwetki w zakrywających całe ciało pancerzach. Wyglądały niemal identycznie jak przed laty, były jednak czyste, a nie osmalone i śmierdzące dymem oraz krwią jak w jej pamięci.
    – Przepraszam, przepraszam! – zawołała, machając, by zwrócić na sobie uwagę któregoś z nich. – Przepraszam, mogę prosić o chwilę?!
    – W czym mogę pomóc? – Jeden z żołnierzy odłączył się od towarzyszy i stanął przed nią. Głos wydostający się z głośników hełmu był łagodny, ledwie wyczuwalnie zabarwiony przez elektronikę.
    Natychmiast zasalutowała, prężąc się, nim odezwała do niego, nieco onieśmielona.
    – Szukam jednego z żołnierzy, walczył tutaj pięć lat temu. Miał numer 207 – powiedziała szybko. – Wiem, że może go tu nie być, ale chciałabym tylko wiedzieć, co się z nim stało. Czy chociaż wciąż żyje.
    – Muszę wiedzieć coś więcej, wielu z nas ma numery kończące się na 207. Konkretna jednostka, cokolwiek? – spytał.
    Pokręciła głową, przygryzając wargę.
    – Nie. Wiem tylko, że walczył tutaj, dosłownie w tym rejonie, w czasie wielkiego pożaru…
    – Tutaj stacjonowała trzecia brygada, ale który batalion…? – powiedział jakby do siebie, zaraz milknąc. – Poczekaj – dodał i zamarł niczym posąg.
    Nie ruszyła się, wpatrując w niego. Domyślała się, że z kimś rozmawiał, jednak najmniejszy odgłos nie wydostawał się poza hermetyczną skorupę jego hełmu.
    Wierciła się niespokojnie, postępując z nogi na nogę i ściskając palce jednej dłoni w drugiej; czas zdawał się dłużyć, mimo, że minęły może dwie, trzy minuty.
    – Poczekaj tutaj, zaraz przyjdzie – odezwał się w końcu, przechylając lekko głowę na bok.     Spojrzała na niego zaskoczona, zamykając usta chwilę po tym, jak odszedł, czując rosnącą nadzieje w sercu.
    Czekała z niecierpliwością, aż stanął przed nią inny żołnierz, wyglądający identycznie co poprzedni.
    – Ponoć mnie szukałaś.
    Przesunęła wzrokiem po jego napierśniku, na którym widniała liczba 207. Serce podskoczyło jej w piersi, ale stłumiła radość, by przedmuchać ostatnie ziarenko wątpliwości.
    – Tak. Mam pytanie… Czy pięć lat temu wyniosłeś z pożaru małą dziewczynkę, mniej więcej tego wzrostu, o jasnych włosach?
    – Tak. To ty? – spytał. Pamiętał, może i mgliście, jednak niewiele osób tutaj miało blond włosy oraz jasną cerę. Pamiętał, jak biegł z nią, przerzuconą przez ramię, byle dalej od morza płomieni wywołanego atakiem artyleryjskim, a potem starał pocieszyć, chustką ścierając sadzę z jej zapłakanej twarzy.
    – Wyrosłaś – dodał, gdy skinęła głową.
    Zaśmiała się. Ostatni raz widział ją, gdy miała trzynaście lat, na dodatek była małym dzieckiem, wyglądając na jeszcze mniej. Dopiero niedawno wystrzeliła w górę, tak, że teraz niemal dorównywała mu wzrostem.
    – Yhm. – pokiwała głową. – Chciałam… ci podziękować. Za uratowanie mi życia, za to, że za nas walczyłeś.
    Milczał. Nie wiedział, co odpowiedzieć, nawet nie przewidywał, że kiedykolwiek znajdzie się w podobnej sytuacji.
    – Przejdziemy się? – zaproponowała. Skinął głową i ruszył obok niej.
    – Zainspirowałeś mnie – przyznała po chwili milczenia. – Dlatego zostałam żołnierzem. Żeby tak jak ty bronić tych, którzy sami nie są w stanie.
    Zaczęła opowiadać, o tym, jak zaopiekowali się nią ludzie w obozie, o tym, jak poznała chłopaka, którego pokochała; jak później wstąpiła do wojska, a nawet objęła dowodzenie drużyną. On słuchał jej, mając wrażenie, jakby w trzewia wbito mu bagnet.
    Tak wiele nie mógł jej powiedzieć. Tego, jak musieli strzelać do wysłanych przez wroga dzieci, takich jak ona wtedy, a potem radzić sobie z traumą po tym, co zrobili i przyjaciołach, których utracili. Tego, że litery, które z taką dumą nosiła na ramieniu oznaczały Carne Para la Machina, mięso dla maszyny, i że najprawdopodobniej też zostanie zmielona przez bezlitosne tryby wojennej machinerii. Ani tego, że pociski zapalające, które wywołały pożar zostały wystrzelone przez nich.