3/20/24

Zwiad

569.
Jericho
Zespół Bojowy Raven
 
Zakuta w pancerz postać przyklękła w wysokiej trawie, przyglądając się odległym o kilkadziesiąt metrów zabudowaniom znad celownika trzymanego w dłoniach karabinka. Mężczyzna za pomocą elektrooptyki wbudowanej w hełm obserwował skrajne budynki i najbliższą okolicę niewielkiej mieściny, wtapiając się w roślinność, dzięki aktywnemu kamuflażowi niewidoczny dla nieuzbrojonego w optykę oka. Czujnik zagrożeń milczał, w zgodzie ze wzrokiem przeczesując przestrzeń, nie dostrzegając niebezpieczeństw.
    Wokół żołnierza unosił się szum traw i zbóż, kołyszących się na lekkim wietrze, niezmąconym przez jakikolwiek obcy dźwięk. Powietrze falowało lekko, jak to latem bywa nad szutrową drogą i zbudowaną wzdłuż niej niewielką wioską, opromienionymi przez ostre promienie wiszącego wysoko na błękitnym niebie słońca. Niskie, pudełkowate budyneczki ciągnęły się po obu stronach szerokiego traktu, od którego odchodziło parę krótkich odnóg. Naokoło po horyzont ujrzeć można było pola pełne zbóż i połacie soczyście zielonej trawy, a także kilka pojedynczych, stojących samotnie gospodarstw w oddali. Sielski obrazek prostego, spokojnego życia na wsi. Był tylko jeden szkopuł: nigdzie nie było widać tego życia. Ani jednej żywej duszy, jedynie jednostajny, monotonny ruch traw dookoła; reszta zatopiona była w stagnacji niczym zalana płynnym kryształem.
    – Perymetr czysty – odezwał się do wbudowanego w hełm mikrofonu, przekazując informacje pozostałym. Poza pancerną skorupę okalającą jego głowę nie wydostał się żaden dźwięk, stłumiony przez warstwy kompozytu i elektroniki. Podniósł się z kolana, wznosząc karabinek do ramienia; kolba automatycznie trafiła na swoje miejsce. Za nim, z wysokich traw rosnących po obu stronach drogi podniosło się pięć kolejnych, identycznych postaci. Każdy z żołnierzy nosił lekki pancerz, osłaniający całe ciało kompozytowymi płytami oraz węzłami zwiększających ich możliwości sztucznych mięśni, na którym wyemitowany był wzór kamuflujący, idealnie dostosowany do otoczenia. Jedynym odstępstwem były przerwy między elementami, krótka, teraz całkowicie zielona peleryna opadająca na lewe oraz przesłona charakterystycznego hełmu zwiadowców. Jego czerep uformowany był na wzór wilczej głowy o prostym, nowoczesnym profilu; w nienaturalnie szeroko rozwartej paszczy umieszczony był wizjer, z zewnątrz całkowicie nieprzejrzysty i matowy, od wewnątrz klarowny, pozwalający nadto wyświetlać wyraźne obrazy tuż przed oczami użytkownika.
    Hełm, oprócz funkcji ozdobnej zawierał także dużą ilość czujników, wspomagających żołnierza podczas wykonywania zadań i walki. Opadający na ramię materiał z kolei pełnił funkcję czysto ozdobną; o postrzępionych krawędziach, obramowanych jaśniejszym odcieniem podstawowych barw i takimż samym emblematem uproszczonej wilczej głowy pośrodku stanowił znak rozpoznawczy zwiadowców.
Mężczyzna na ugiętych nogach wyszedł na drogę, szybko przekraczając ją w poprzek, lekko skulony, przyciskając broń do ciała. Lufa bezustannie mierzyła w kierunku zabudowań. Dwóch towarzyszy podążyło za nim, przenosząc się na prawą stronę, natomiast druga trójka pozostała po lewej.
    Prowadzący wysforował się naprzód, kilkanaście metrów przed resztę oddziału, zbliżając ostrożnie do zabudowań. Czujniki ich pancerzy nieustannie omiatały okolicę, wyszukując zagrożeń zgodnych z ich zaawansowanymi algorytmami, w ciągu ułamków sekund namierzające obiekty, analizując je i klasyfikując, oczekując na moment, by ostrzec właściciela o niebezpieczeństwie i dostarczyć mu niezbędnych informacji. Nie podjęły jednak żadnej z tych czynności, a prowadzący dotarł do pierwszego z budynków przy drodze.
    Kompani zatrzymali się w pobliżu, klękając i błyskawicznie stapiając się z otoczeniem, obramowani na jego wizjerze przez linie, nałożone na słabo widoczne w roślinności sylwetki.
    Żołnierz wyjrzał nieznacznie zza rogu, schylony przeczesując okolicę wewnątrz zabudowań, wzrokiem i czujnikami szukając oznak zagrożenia. Gorące powietrze falowało nad drogą, biegnącą na przestrzał między ścianami budynków; żadnego ruchu, żadnego elementu psującego harmonię zatrzymanego czasu.
    – Czysto, wkraczamy. – Słowa słyszalne były jedynie dla towarzyszących mu żołnierzy. Zwiadowca jako pierwszy wyszedł zza winkla, podnosząc broń; pozostali dołączyli do niego, idąc po obu stronach drogi, lufami mierząc w okna i pozbawione drzwi wejścia, które mijali. Aktywny kamuflaż zmieniał kolorystykę, dostosowując barwy i wzór maskowania do otoczenia. Krótka peleryna i prostokątny plecak zmieniły kolor z zielonego ma beżowy, najlepiej pasujący do farby na murach dookoła.
    Ściany poznaczone były dziurami i odpryskami od kul, część szyb została zbita bądź pokryta pajęczynami pęknięć wokół wyrw w kryształowych taflach.
    Przed nimi, pod podłużnym budynkiem leżało kilkanaście ciał, wysuszonych przez prażące słońce, z rzadkimi rojami owadów krążącymi ponad nimi. Ściana powyżej zbryzgana była starą krwią i pobliźniona przez pociski. Gdzieniegdzie na drodze dostrzec można było kilka trupów, leżących w powykręcanych pozycjach na piachu. Przykryci pyłem, naniesionym przez lekki wiatr, nieruchomo, niektórzy wciąż ściskający broń.
    Dowódca, idący drugi w szeregu po prawej wydał dyspozycje pozostałym, nie zwalniając kroku czy odejmując broni od ramienia. Zwiadowca prowadzący kolumnę dotarł do odrzwi budynku i wkroczył do środka, gotów otworzyć ogień do kogokolwiek znajdującego się w ciemnym wnętrzu. Elektronika hełmu natychmiast wsparła jego wzrok, łagodząc kontrast między jasnym światłem na zewnątrz a głębokim półmrokiem w środku. Zaraz za nim wkroczyli pozostali dwaj, niemal wpadając mu na plecy, od razu rozchodząc się po pomieszczeniu, omiatając go czarnymi gardzielami luf. Następnie w synchronizacji skierowali się do pozostałych, mniejszych pomieszczeń, sprawnie je przeszukując, palce w opancerzonych rękawicach bezustannie trzymając na profilowanych spustach broni.
    – Czysto.
    – Czysto.
    – Czysto.
    Krótkie potwierdzenia rozległy się w zamkniętych przestrzeniach hełmów, gdy sprawdzili każdy kąt wewnątrz budynku. Dowódca ruchami gałek ocznych oraz sekwencji mrugnięć połączył się z drugą sekcją, przeszukującą sąsiedni budynek. Interfejs ich pancerzy operowany był zarówno przez dotykowy panel umieszczony na przedramieniu, komendy głosowe jak i ruchy oczu, pozwalając na szybkie i sprawne kontrolowanie funkcji pancerza nawet w ogniu walki, nie odejmując palców od rękojeści broni.
    – 703, czysto.
    – 182, potwierdzam, parter czysty. Przechodzimy do podziemi.
    – Przyjąłem, meldować w razie potrzeby.
    – Tak jest. – Połączenie zostało zakończone. Dowódca, wyróżniający się jedynie oznaczeniem na wizjerach przeziernych podwładnych spojrzał w kierunku stojącego w głębi zagraconego pomieszczenia terminalu.
    – Piątka, dajesz. – Skinął głową w stronę komputera. Żołnierz krótko potwierdził, po czym przykląkł przed biurkiem, odpinając klamry od przyłaczy na pancerzu i ściągając plecak. Z bocznej kieszeni wyciągnął tablet wraz z pękiem kabli, którymi połączył oba urządzenia.
    Przysiadł na piętach, z jękiem drewna opierając się plecami o mebel; krzesło leżało roztrzaskane w pobliżu, nie nadając się do użytku.
    – 903, osłaniaj.
    – Tajest. – Zwiadowca, wcześniej prowadzący zespół oparł się ramieniem o ścianę przy oknie, przez dziurę zajmującą niemal połowę potrzaskanej tafli obserwując okolicę przed budynkiem. Broń, zwieszoną miał przy ciele, trzymając ją jednak pewnie przez cały czas. Bezkolbowe karabinki Diament były krótkie i zwarte, standardowo wyposażone w zaawansowane tłumiki dźwięku, w większości ukryte w łożu, tłumiącym i zmieniającym huk wystrzału w stopniu, który uniemożliwiał jego identyfikację już z kilkudziesięciu metrów.
    Okolica, a przynajmniej wycinek, który obserwował była pusta; widział jedynie piach, dziurawe ściany kilka metrów naprzeciwko i parę trupów leżących pod nimi. Ci pod murem zostali rozstrzelani; byli to cywile. Kilka ciał leżących w przypadkowych miejscach należało do członków partyzantki, walczącej z okupantem. Wspomnieć należy, iż z marnym skutkiem.
    Piątka, nazwany od końcówki swego numeru złożonego z trzech, nomen omen, piątek przeglądał tymczasem zasoby działającego wciąż lokalnego internetu, ściągając przydatne artykuły i informacje. Przekażą je później laboratorium analitycznemu, znajdującego się na pokładzie dryfującej w przestrzeni układu fregaty, kryjącej się przed flotą krążącą po orbicie planety.
    – Piwnice zabezpieczone, wracamy na górę. – Zameldował drugi zespół.
    – Przyjąłem, znaleźliśmy terminal, ciągniemy dane. – Usłyszał w słuchawkach odpowiedź dowódcy stojącego w głębi pomieszczenia. Rzucił w tym kierunku szybkie spojrzenie, widząc, jak kuca on przy Piątce, pracującym na tablecie.
    Zwiadowca z powrotem odwrócił się w kierunku wyrwy w oknie, poprawiając chwyt na karabinku i zastygł bez ruchu.
    Chwilę później systemy hełmu wyłapały sztuczny szum, wzmacniając go wprost do jego uszu. Dźwięk szybko narastał, więc nim zdążył go zidentyfikować i ostrzec pozostałych w jego polu widzenia pojawił się uzbrojony dron, który zawisł w powietrzu ponad dachami pośrodku drogi.
    Czterowirnikowa, ażurowa maszyna pokryta zdartą na licznych krawędziach czarną farbą, z zawieszonym pod korpusem odchudzonym ze zbędnych elementów karabinkiem i czerwonym, delikatnie jarzącym się okiem optoelektroniki. Rozpiętość między krawędziami wirujących z wizgiem niczym ostrza rotorów wynosiła ponad półtora metra, waga na oko przekraczała kilkanaście kilogramów.
    – Dron, kryć się, kryć się! – zduszony głosem zakrzyknął zwiadowca, z dreszczem na plecach przypadając do ściany przy oknie, by zostać całkowicie zasłonięty przed czujnikami maszyny.
    703 i Piątka zastygli, kucając w głębi pomieszczenia. Żołnierz z tabletem szybko obrócił się i odpiął kable od terminala, by wcisnąć urządzenie do plecaka. Zarzucił go na plecy, podnosząc z ziemi karabinek i podpinając klamrę do uprzęży założonej na korpusie.
    930 kucnął i oddalił się nieco od ściany, by pochylony nisko wyjrzeć przez dziurę w popękanej szybie na drona, wiszącego nisko, kilka metrów nad powierzchnią gruntu. System niezwłocznie po zauważeniu go i zidentyfikowaniu oznaczył na wizjerze odpowiednią ikoną, przekazując pozycję do reszty członków zespołu. Póki maszyna pozostawała w zasięgu chociaż jednego z czujników, każdy z żołnierzy widział znacznik jego pozycji nawet przez ścianę, mając go cały czas na widoku.
    – Wciąż wisi w powietrzu... to chyba nowy typ – odezwał się żołnierz z sekcji zajmującej budynek naprzeciwko, prowadząc z nim obserwacje celu.
    – Siły elitarne? – odezwał się któryś, trudny do zidentyfikowania po samym głosie. Identyczni pancerzem, identyczni wyglądem, identyczni głosem.
    – A jakże. Muszą gdzieś tu transporterem jeździć...
    930 strzelał niewidzącym wzrokiem na boki, błyskawicznie analizując sytuację. Zwykle wrogie drony zastygały na chwilę w powietrzu, obserwowały przestrzeń i odlatywały, a ten ciągle wisiał w miejscu, dłużej niż kilkanaście sekund.
    W głowie wizualizował sobie sytuację, w myślach powtarzając kroki od wyjścia z zarośli, jak podchodzili do budynku, a następnie wkroczyli między zabudowania...
    – Szlag, jeśli skanuje nasze ślady... – Nie dokończył, gdy dron gwałtowanie obrócił się, celując lufą w okno, przez które wyglądał na zewnątrz. Czerwone oko czujnika spojrzało wprost na niego. Szarpnął się w tył, by zejść mu z widoku, oczekując na serię, przeszywającą powietrze i wrzynającą się w podłogę...
    Nic takiego nie nastąpiło, jedynie wizg rotorów stał się bardziej nerwowy, jeśli można tak to określić. Zwiadowca ostrożnie wyjrzał z powrotem przez dziurę w szkle, parząc na obracającego się nerwowo drona, omiatającego wylotem lufy okolicę.
    – Cholera, wykrył nas! Zaraz się tu elitarni zjadą...!
    – Zestrzelić drona, zająć pozycje. – Dowódca niezwłocznie wydał rozkazy. W odpowiedzi usłyszał jedynie krótkie, konkretne ,,tak jest" podwładnych.
    930 przemieścił się bliżej otworu, klęcząc na podłodze i umieścił znaczek wyświetlany w celowniku na maszynie. Od razu oddał strzały, nim dron zdążył się przemieścić, lokując krótkie serie w jego korpusie. Karabinek podrygiwał za każdym razem, gdy naciskał spust; przyduszone huki towarzyszące wystrzałom rozlegały się w powietrzu, szybko cichnąc.
    Kule trafiły drona z obu stron, sypnęły iskry i odłamki metalu; maszyna zatrzęsła się spazmatycznie, odwracając w stronę pierwszego strzelca, karabinem maszynowym zataczając łuk, by wyeliminować zagrożenie.
    Nie zdążyła oddać strzałów, zwalając się bez bezwładnie na ziemię; ostrza rotorów przez chwilę młóciły piach na drodze, podrywając w powietrze obłoki pyłu. W korpus trafiło jeszcze kilka kul kontrolnych, wprowadzając wrak w drżenie. Z otworów wyrwanych przez pociski uniosły się strużki dymu, kilka iskier zabłysło wewnątrz, nim wszystko na powrót znieruchomiało.
    – Cel wyeliminowany. – Spokojnym tonem zameldował strzelec, sięgając do ładownicy na pasie, wyciągając nowy czterdziestonabojowy magazynek i zmieniając niemal pusty. Poprzedni, z niespełna jedną czwartą bezłuskowej amunicji trafił na miejsce poprzednika z tyłu, przy plecaku. Żadnych magazynków rzuconych w bok, na ziemię. Żadnych śladów zostawionych przez nich, które można by jednoznacznie zinterpretować.
    Z tyłu przebiegli żołnierze, wypadając na zewnątrz, by zająć pozycje. Za chwilę zjawi się tu transporter, a leżącego na środku drogi rozbitego drona nie da się przeoczyć.
    Aparat nadleciał z kierunku, w którym wcześniej maszerowali, prawdopodobne więc jest, iż tam znajduje się wroga jednostka. Pewności mieć nie można, jednak szanse na to były największe.
    Strzelec wyborowy wybiegł z budynku po lewej, sprintem kierując się ku wysokiej trawie rosnącej na poboczu, już za zabudowaniami. Jeśli nadjadą od tyłu, będzie w stanie ich wypatrzyć; jeśli z przewidywanego kierunku - zapewni im wsparcie.  Pozostali ukryli się za załomami ścian, w odrzwiach i za rozbitymi oknami po obu stronach drogi. Kamuflaż stopił ich kolorystyką i wzorem ze ścianami na tyle, iż trudno ich było dostrzec, póki nie spojrzało się centralnie w ich kierunku, a oni się nie poruszyli.
    Żołnierz z namalowanymi na napierśniku, pogrubionymi trzema ostatnimi liczbami numeru, składającymi się na liczbę 182 przyklęknął w wejściu pozbawionym drzwi, rozbitych i leżących w zagraconym wnętrzu, wychylając się najmniej, jak to było możliwe i mierząc w przeciwległy koniec małego miasteczka. W oddali, za zabudowaniami zamajaczył jakiś kształt, niewyraźny przez falowanie gorącego powietrza, unoszącego się nad ziemią, zaraz jednak został na niego nałożony znacznik, gdy pozbawiona tych ograniczeń, bezwzględna elektronika zidentyfikowała obiekt jako lekko opancerzoną maszynę przeciwnika.
    – Cel, transporter, uwaga, dwóch, czterech, poprawka, pięciu żołnierzy wroga – referował dowódca, na wyświetlaczu obserwując przybliżony obraz z kamer wbudowanych w hełm żołnierza. – Czterech elitarnych, jeden załogant? – dokończył niepewnie, identyfikując wyposażenie desantowanych nieprzyjaciół. Systemy identyfikowały jedynie zagrożenie zgodnie z algorytmami, opierając się na danych z czujników, nie określały jednak, jakiego rodzaju przeciwnicy stoją naprzeciw nich. Informacje te jednak były dosyć istotne, pozwalając zaplanować i kontrolować sytuację podczas walki, skupić się na istotnych zagrożeniach. Wiedzieć, z czym się mierzą.
    182 również przyjrzał się powiększonemu obrazowi, potwierdzając obserwacje dowódcy. Czterech żołnierzy elitarnych, od zwykłej piechoty różniących się wyposażeniem, a także jeden lekko opancerzony, prawdopodobnie załogant lub technik, uzbrojony zamiast karabinka w lżejszy, ale też mniej skuteczny pistolet maszynowy.
    Oddalił obraz z kamer, zastępując go zwykłym widokiem, następnie powoli podniósł broń, sprawdzając kciukiem nastawę selektora. Powolnym ruchem, by uniknąć wykrycia sięgnął do celownika, by zwiększyć przybliżenie czterokrotnie, co ułatwi mu mierzenie na dystansie niewiele ponad stu pięćdziesięciu metrów.
    Strzelec wyborowy, będący niespełna kilkanaście metrów za zabudowaniami położył się tuż obok drogi, gdzie trawa nie rosła tak wysoko, mając czysty widok na wprost, sam natomiast niemal niewidoczny. Uważnie obserwował piątkę wrogich żołnierzy, rozchodzących się na obie strony drogi przez celownik optyczny ze znacznie większym przybliżeniem niż pozostali zwiadowcy. Zainstalowany był on na karabinie wyborowym, dłuższej wersji standardowego, zasilanym inną amunicją i przeznaczony do precyzyjnych strzelań na większych dystansach. Nie rozłożył dwójnogu, dłuższe łoże opierając na dłoni, łokieć natomiast leżał na ziemi, razem tworząc stabilną podporę dla broni.
    Przez optykę, wyostrzającą i korygującą obraz, niwelując drgania powietrza widział, jak przeciwnicy idący przy budynkach w jednym momencie pochylają się, przypadając do ścian, broń unosząc do ramion i mierząc przed siebie. Zauważyli zniszczonego drona po pokonaniu jednej trzeciej długości miasteczka, i tak później, niż się spodziewali. Dobrze przynajmniej, że nie wjechali tutaj maszyną, byłoby mniej przyjemnie. Technologicznie byli w tyle, to fakt, nie należało ich jednak lekceważyć. Pocisk z działka urywa kończyny tak samo, niezależnie od zaawansowania.
    Przeciwnicy powoli ruszyli do przodu, ostrożnie, ubezpieczając się nawzajem.
Strzelec wymierzył w pierwszego z brzegu opancerzonego żołnierza, umieszczając znaczek celowniczy na jego korpusie.
    – Gotów do strzału – zameldował krótko.
    – Możesz strzelać. – Usłyszał pozwolenie od dowódcy. Reszta otworzy ogień dopiero po nim; lepiej, by pierwszy strzał był celny.
    Wymierzył trochę wyżej, w górną część klatki piersiowej, następnie gładko ściągnął spust. Rozległ się zduszony huk wystrzału; tłumik spowalniał i rozbijał falę dźwiękową, uciszając ryk detonacji materiału miotającego, z pomocą kontrfali skutecznie wyciszając broń.
    Kula niemal w tym samym momencie przebiła pancerny napierśnik, wgryzając się w ciało i dokonując w nim spustoszenia. Karabin wyborowy strzelał amunicją kierowaną, zdolną zmieniać w pewnym zakresie tor lotu i dokonywać korekt, naprowadzaną wiązką niewidzialnego dla oka, femtosekundowego lasera. Umożliwiało to precyzyjne trafianie w odległe cele, jednak na tym dystansie nie miało to znaczenia; był zbyt mały. Niemniej, strzelec trafił idealnie tam, gdzie planował. Pocisk rozerwał aortę i żyłę główną, a także roztrzaskał ostrogę tchawicy. Trafiony przeciwnik zwalił się bezwładnie na ziemię, pchnięty siłą kuli. Ułamek sekundy za kulą doszedł huk przełamywanej przez lecący z naddźwiękową prędkością pocisk bariery dźwięku.
    Pozostali od razu rzucili się za osłony, kryjąc się przed ogniem snajpera.
    Stojący w oknie 930 namierzył przeciwnika, wyglądającego z wejścia do budynku i zaczął strzelać w jego kierunku. Ten szarpnął się do tyłu, gdy wokół niego uderzyły kule, wzbijając piach z drogi i pył ze ścian. Podniósł broń i zaczął strzelać jeszcze mniej celnymi seriami mniej więcej w jego kierunku. Powietrze rozdarł ostry huk wystrzałów, nadlatujący z obu stron. Mimo, że broń zwiadowców była wyposażona w tłumiki, kule aby przebić się przez pancerz musiały lecieć z dużą prędkością, przekraczającą dźwięku, generując huk. Wykrycie strzelca nie było więc zbyt trudne, jednak zlokalizowanie było zupełnie inną sprawą.
    Między zespołami wywiązała się wymiana ognia, gdy każdy próbował wyeliminować chowających się za osłonami przeciwników. Żadna ze stron nie była dłużna, na serię odpowiadając serią, drąc powietrze mknącymi w obu kierunkach kulami. Wóz stojący za miasteczkiem oddał kilka niecelnych serii, zajmując stacjonarną pozycję, jakby bojąc się wjechać między budynki. Zwiadowcy nie mieli nic przeciwko.
    Przed 182 nagle pojawił się wrogi technik, wychylając z bocznej uliczki znacznie bliżej niż jego kompani. Żołnierz ujrzał pełną wściekłości, znienawidzoną twarz, widzianą tyle razy podczas walk.
    Lufa pistoletu maszynowego rozbłysła, gdy otworzył ogień. Kula uderzyła żołnierza prosto w napierśnik, idealnie pośrodku, przewalając go na plecy. Od razu wyprostował nogi usiadł na ziemi, odpowiadając pojedynczymi, chaotycznymi wystrzałami. Jedna z kul trafiła przeciwnika od przodu, w bok nieopancerzonego brzucha, gładko wchodząc w ciało. Z boku trysnęła krew, gdy drobne odłamki fragmentującego pocisku wyrwały się z ciała, znacząc ścianę czerwienią. Kule, z których korzystali przy trafieniu miały wysoką śmiertelność; rdzeń przeciwpancerny otoczony był żłobionym pociskiem, po trafieniu rozpadającym się na drobne, metalowe odłamki, rozdzierające tkanki na swojej drodze. Fragmenty dodatkowo nacięte zostały w taki sposób, by po rozpadnięciu się wbijały się bardziej na boki, aniżeli do przodu.
    Trafionym szarpnęło; obalił się na ziemię, drąc wniebogłosy z bólu, gdy organy wewnętrzne zostały rozerwane przez kawałki metalu.
    Któryś z przeciwników krzyknął coś do reszty; ogień kierowany na ich pozycję się wzmógł. Ten sam żołnierz rzucił się nisko do przodu, chcąc dotrzeć do rannego. 703 wysunął się bardziej zza framugi strzaskanych drzwi, chcąc go zastrzelić, gdy kula zahaczyła naramiennik, wyrywając z niego kawałki kompozytu i szarpiąc barkiem żołnierza. Na pokrytej kamuflażem powierzchni pojawiło się ostre wyżłobienie po przeoraniu jej przez pocisk.
    W tym momencie snajper nakierował punkt celowniczy na zakutą w hełm głowę osłaniającego go towarzysza, przygniatającego ogniem żołnierzy zwiadu. Kolba kopnęła w ramię, pocisk w ułamku sekundy pokonał odległość dzielącą lufę od twarzy przeciwnika, z łatwością przebijając gogle wizyjne przed jego oczami i trafiając w nasadę nosa. Jego głowa odskoczyła, ciągnąc ze sobą całe ciało, które upadło na plecy, nie ruszając się.
    182, widząc okazję wychylił się zza węgła, podrywając broń i strzelając w biegnącego. Kule przemykały obok niego, do czasu, aż jedna trafiła w górną krawędź pancerza, w wgłębienie międzyobojczykowe.
    Z szyi trysnęły strugi krwi, mężczyzna zwalił się na ziemię, niecałe dwa metry od ciężko rannego towarzysza; piach zaczął nasiąkać krwią, a ciało trzęsło się spazmatycznie w przedśmiertnych drgawkach. Chwilę później celna kula w głowę gwałtowanie urwała wrzaski leżącego obok rannego.
    Ostatni wrogi żołnierz skrył się w budynku, osamotniony, mierząc się z szóstką w pełni sprawnych zwiadowców.
    – Nie widzę transportera. – Napiętym głosem zameldował jeden z żołnierzy. Zaaferowani walką przegapili moment, kiedy odjechał.
    Snajper podniósł się nieco ponad trawę, rozglądając po okolicy. Gdy spojrzał na rozległe pole zieleni, ciągnące się po lewej na wyświetlaczu przeziernym pojawił się punkcik, nałożony na zbliżającą się z oddali maszynę, objeżdżającą miasteczko łukiem.
    – O cholera...
    Chwycił karabin, do pancerza podpiął przyłacza plecaka rzuconego wcześniej na ziemię w trawie i zaczął w ekspresowym tempie czołgać się w stronę zabudowań. Rozpaczliwie przebierał rękoma i nogami, by jak najszybciej pokonać odległość dzielącą go od schronienia.
    – Zbieramy się, dalej, dalej! – zakrzyknął dowódca, machając ręką. Okazję chciał wykorzystać ostatni strzelec, wychylając się z odrzwi i podnosząc broń do ramienia, by go zestrzelić. Długa, przeciągała seria uderzyła w niego falą metalu, zwalając z nóg, nim zdążył nacisnąć spust.
    – Wszyscy wyeliminowani! – krzyknął 930, kolbą oczyszczając parapet, by chwilę później wyskoczyć przez otwór okienny, obramowany szklanymi odłamkami. Wzmocnione rękawice ochroniły jego dłonie przed ostrymi kawałkami rozbitego kryształu.
    Snajper zdyszany dotarł za osłonę pierwszego budynku, poderwał się i sprintem ruszył w kierunku pobliskiej uliczki, w której znikali jego towarzysze. Jeden stał przy rogu, wystawiając broń, osłaniając go. Gdy tylko minął zakręt, ten również zniknął, biegnąc co sił w nogach w kierunku pola, rozpościerającego się tuż za wioską.
    Dokładnie w tym samym momencie wóz wroga zatrzymał się pośrodku drogi, długą serią siecząc z lewej do prawej, wzbijając chmury pyłu z drogi i kruszonych ścian. Karabin maszynowy ryczał przeciągle, gdy wbiegli w zboże i padli na ziemię, co sił w kończynach czołgając się byle dalej od zabudowań.
    W ciasnych skorupach hełmów rozlegały się ciężkie oddechy i charczenie, gdy żołnierze z wszystkich sił przebierali rękoma i nogami, by trzymając się jak najbliżej ziemi możliwie najszybciej oddalić się od zabudowań i niebezpieczeństwa między nimi. Strzelec nie żałował amunicji, na ślepo pakując w budynki długie serie, bezlitośnie żyłując karabin maszynowy zainstalowany na pojeździe. Ich jednak już tam nie było; wycofali się tuż przed tym, jak operator uzbrojenia wcisnął elektrospust.
    Oddaliwszy się kawałek, podnieśli się na czworaka, by jeszcze szybciej pokonać kolejne metry dzielące ich od bezpieczeństwa, zwiększając dystans od wroga. Pokonali co najmniej trzysta metrów od ścian budynków, zatrzymali się, dysząc ciężko. Nawet mimo wspomagania sztucznych mięśni pancerza czołganie się w tak szybkim tempie było zauważalnym wysiłkiem fizycznym.
    703 podniósł się na kolana, klękając w wysokim zbożu, ponad niego wystawiając jedynie koniuszki uszu hełmu, wyposażone w ukrytą optykę. Przybliżył widok z maleńkiej kamery na czubku, wyświetlając wyraźny obraz na wyświetlaczu tuż przed oczami.
    Maszyna przerwała ostrzał; ponad dachy niskich budynków unosiła się rzadka chmura pyłu, wzbitego przez kule, które rozorały ziemię i rozbiły ściany. Teraz pojazd wycofał się, by niepewnie zacząć okrążać zabudowania.
    Lekko opancerzony łazik, z automatyczną wieżyczką na szczycie i ciasnym przedziałem desantowym dla czwórki żołnierzy z tyłu, unoszący się na czterech potężnych kołach z głębokimi bieżnikami i silnymi resorami, zapewniającymi stabilność na nierównym terenie. Jechał powoli, lufę ciężkiego karabinu maszynowego kierując wciąż na budynki.
    – Dowódco, wystrzelić Szpilę? – zapytał jeden z żołnierzy. 703 obejrzał się na zwiadowcę, wyposażonego w karabinek ze zintegrowanym z łożem, ładowanym odprzodowo granatnikiem, z którego lufy wystawał stożek dłuższego niż zwykłe, przeciwpancernego pocisku. Nazywany Szpilą, służył do unieszkodliwiania lekko opancerzonych celów, takich jak wroga maszyna właśnie. W momencie trafienia ładunek na czubku detonował, uszkadzając powierzchnię pancerza, by ułamek sekundy później drugi z wielką siłą wbijał w niego niezwykle twardy penetrator przeciwpancerny w formie długiej szpili, która po przejściu przez pancerz eksplodowała, rażąc załogę drobnymi, rozpędzonymi odłamkami.
    – Nie strzelaj, 102 – zabronił dowódca. Nie zostawili żadnych śladów poza zwłokami. Dopiero ich sekcja wykazałaby, od jakiej amunicji zginęli i naprowadziła na ich trop, wiedzieli jednak, iż przeciwnik nie bada poległych. Trup to trup, nie ma co się zastanawiać, jak zginął. Wina spadnie na ruch oporu, komórki kryjące się na całej planecie, niezadowolenie okupacją wyrażając w atakach znienacka. W mieście można było znaleźć ślady ich obecności, porzuconą broń, magazynki, zużyte łuski, pochodzące z poprzednich potyczek, a po rozpiździaju, jaki urządził strzelec maszyny nikt nie dojdzie, jak długo tam leżą. Szpila pozostawiała jednak ślady, których nie zrobiłaby żadna broń partyzantów, dlatego więc lepiej było zostawić maszynę w spokoju. Byli zwiadowcami, powinni pozostawać w ukryciu, a zniszczenie jej mogło wyciągnąć ich na wierzch. Przeciwnik nie był wcale taki głupi, a widząc zniszczenia po trafieniu pociskiem z ich granatnika niewątpliwie doszedłby do wniosków, które zdecydowanie nie były im na rękę.
    W rezultacie żołnierz rozładował granatnik, wyciągając z niego pocisk i umieszczając go z powrotem w szlufce uprzęży.
    – Dobra, zmiana planów. Wycofujemy się na bezpieczną odległość, potem ustalamy dalszą trasę. Za mną – odezwał się dowódca, po chwili pobieżnego omiecenia wzrokiem elektronicznej mapy najbliższej okolicy. Ruszył pierwszy, nisko, kryjąc się w zbożu ciągnącym się w dal, kierując do punktu, w którym będą mogli bezpiecznie przystanąć i w spokoju zmodyfikować plan. Tu zostać nie mogli; w każdej chwili okolica zarobić się mogła od nieprzyjaciela, musieli się więc jak najszybciej oddalić, możliwie jak najdalej od miejsca potyczki.
    Przed sobą wciąż jeszcze mieli jeszcze kilka dni misji, w czasie których musieli zahaczyć o parę punktów na mapie, by dotrzeć do miejsca ewakuacji, gdzie spotkają się z specjalnym wahadłowcem stealth. Ten zabierze ich na orbitę, a następnie na pokład fregaty, kryjącej się głęboko w kosmosie. Do tego czasu - mieli być niewidzialni.