569.
Eutopia, system Outopos
Eutopia, system Outopos
Przyszedł
w nocy, gdy leżała w ciemności. Bez słowa wślizgnął się pod pościel i objął ją
od tyłu ramieniem, całując delikatnie za uchem. Drugą dłonią musnął pod
mostkiem, kreśląc linię do pępka, a potem niżej, znacznie niżej, masując
palcami. Uśmiechnęła się z przyjemnością, czując ciepło rozchodzące się w
miejscach, w którym ją dotykał.
Obróciła
się do niego i pocałowała, wplatając palce w jego włosy. Dopiero wtedy dotarło
do niej jak bardzo była go spragniona, mimo, iż nie widzieli się zaledwie
dzień.
Czuła,
jak twardnieje, wbijając się w jej brzuch, ocierając, trącając prowokująco.
Zaczęła się niecierpliwić, chcąc go poczuć całą sobą, stopić razem w jedno.
Sięgnął i wszedł w nią powoli, delikatnie. Zamruczała z rozkoszą, zadowolona przygryzając jego wargę z błyskiem w oczach.
Naparł, obracając ją na plecy, pocałunkiem wpijając w szyję niczym wampir, splecione dłonie przyciskając do materaca.
Zaczęła oddychać w rytm jego ruchów, po chwili do nich dołączając, niezdolna leżeć bezczynnie. Czuła na skórze ciepło jego ust, pieszczących ją, język z czułością muskający tam, gdzie lubiła, wargi dotykające cyfr wytatuowanych wzdłuż obojczyka.
Wyswobodziła nadgarstki z uścisku i chwyciła go za włosy, odrywając twarz od swojego ciała. Wpiła się w jego usta, natarczywie, namiętnie, wspólnie z nim wijąc na łóżku. Trzymała go mocno, jakby miał zaraz zniknąć, czując rozkosz z każdym jego pchnięciem, wzdychając między pocałunkami, paznokciami znacząc jego plecy. W tym momencie nie liczyło się już nic poza nimi, razem, połączonymi w jedność.
Sięgnął i wszedł w nią powoli, delikatnie. Zamruczała z rozkoszą, zadowolona przygryzając jego wargę z błyskiem w oczach.
Naparł, obracając ją na plecy, pocałunkiem wpijając w szyję niczym wampir, splecione dłonie przyciskając do materaca.
Zaczęła oddychać w rytm jego ruchów, po chwili do nich dołączając, niezdolna leżeć bezczynnie. Czuła na skórze ciepło jego ust, pieszczących ją, język z czułością muskający tam, gdzie lubiła, wargi dotykające cyfr wytatuowanych wzdłuż obojczyka.
Wyswobodziła nadgarstki z uścisku i chwyciła go za włosy, odrywając twarz od swojego ciała. Wpiła się w jego usta, natarczywie, namiętnie, wspólnie z nim wijąc na łóżku. Trzymała go mocno, jakby miał zaraz zniknąć, czując rozkosz z każdym jego pchnięciem, wzdychając między pocałunkami, paznokciami znacząc jego plecy. W tym momencie nie liczyło się już nic poza nimi, razem, połączonymi w jedność.
Leżała
w ciemności, czując na karku jego oddech. Nie spała, wpatrując się w otulającą
ich czerń, poznaczoną paroma bladymi refleksami dochodzącymi zza
przyciemnionego okna u wezgłowia.
Myślała o przyszłości. O tym, że z samego rana wyruszą. Że za paręnaście godzin znów będzie uczestniczyć w natarciu.
O tym, że za kilkanaście godzin znów będzie zabijać.
I czuła strach. Bała się, gdyż wiedziała, że nie będzie miało to dla niej żadnego znaczenia. Że kolejny raz naciskając spust, niczego nie poczuje.
Myślała o przyszłości. O tym, że z samego rana wyruszą. Że za paręnaście godzin znów będzie uczestniczyć w natarciu.
O tym, że za kilkanaście godzin znów będzie zabijać.
I czuła strach. Bała się, gdyż wiedziała, że nie będzie miało to dla niej żadnego znaczenia. Że kolejny raz naciskając spust, niczego nie poczuje.
569.
Arcturus
Zespół Bojowy Vector
Arcturus
Zespół Bojowy Vector
Dłonią
w opancerzonej rękawicy zmusiła go, by upadł na kolana w linii z pozostałymi.
Cofnęła się krok, stając w szeregu z towarzyszami zakutymi w ciężkie, pokryte
aktywnym kamuflażem pancerze wspomagane. Przed nimi z opuszczonymi głowami
klęczał rząd odzianych w lekkie, obdarte i rozchłestane oporządzenie bojowe
żołnierzy. Drżeli, lecz nie z zimna.
113 siedział oparty o murek za jej plecami, z kikutem rozerwanej pociskiem z działka łydki. W jego pobliżu czerwienił się rozbryzg krwi, okraszony kawałkami pancerza i mięsa. Przeszyty serią z karabinu maszynowego kolega leżał zabezpieczony obok, wraz z nim oczekując nadciągającego casevaca.
Na placu leżało cielsko maszyny bojowej, wciąż dymiącej z licznych trafień z granatników. Pajęcze nogi sterczały na boki, martwe kamery wpatrywały pusto w przestrzeń znad wystających spod kadłuba luf. Wokół niczym szmaciane lalki porozrzucane były poszarpane kulami ciała przeciwników.
– Cel. – Krótki komunikat popłynął ze słuchawek we wnętrzu zamkniętego hełmu. Głos był monotonny, wyprany z emocji. Tak jak i ona.
Górujący nad klęczącymi żołnierze jak jeden organizm cofnęli nogę krok w tył, podnosząc do ramion karabinki, mierząc prosto w ogołocone z hełmów potylice nad ugiętymi karkami. Widziała dobrze spocone, poskręcane włosy, kierując w nie wylot zakończonej prostokątem tłumika dźwięku lufy.
– Ognia.
Żołnierz przed nią podniósł głowę dokładnie w momencie, gdy naciskała spust. Jak gdyby usłyszał rozkaz, który nigdy nie wydostał się spod grubej skorupy hełmu.
Fragmentujący pocisk praktycznie oderwał mu roztrzaskaną żuchwę oraz szczękę, wychodząc w rozbryzgu krwi i odłamków zębów.
Ciała upadły na bruk niczym kukiełki którym odcięto sznurki, zastygając w bezruchu w powoli powiększających się, parujących kałużach karmazynu.
Strzelcy wyprostowali się, przyciągając karabinki do ciał. Uniosła twarz ku niebu, wpatrując w stalowoszare kłębowisko chmur wiszących nisko nad dachami otaczających ich budynków. Zmieszany z popiołem śnieg znów zaczął padać.
113 siedział oparty o murek za jej plecami, z kikutem rozerwanej pociskiem z działka łydki. W jego pobliżu czerwienił się rozbryzg krwi, okraszony kawałkami pancerza i mięsa. Przeszyty serią z karabinu maszynowego kolega leżał zabezpieczony obok, wraz z nim oczekując nadciągającego casevaca.
Na placu leżało cielsko maszyny bojowej, wciąż dymiącej z licznych trafień z granatników. Pajęcze nogi sterczały na boki, martwe kamery wpatrywały pusto w przestrzeń znad wystających spod kadłuba luf. Wokół niczym szmaciane lalki porozrzucane były poszarpane kulami ciała przeciwników.
– Cel. – Krótki komunikat popłynął ze słuchawek we wnętrzu zamkniętego hełmu. Głos był monotonny, wyprany z emocji. Tak jak i ona.
Górujący nad klęczącymi żołnierze jak jeden organizm cofnęli nogę krok w tył, podnosząc do ramion karabinki, mierząc prosto w ogołocone z hełmów potylice nad ugiętymi karkami. Widziała dobrze spocone, poskręcane włosy, kierując w nie wylot zakończonej prostokątem tłumika dźwięku lufy.
– Ognia.
Żołnierz przed nią podniósł głowę dokładnie w momencie, gdy naciskała spust. Jak gdyby usłyszał rozkaz, który nigdy nie wydostał się spod grubej skorupy hełmu.
Fragmentujący pocisk praktycznie oderwał mu roztrzaskaną żuchwę oraz szczękę, wychodząc w rozbryzgu krwi i odłamków zębów.
Ciała upadły na bruk niczym kukiełki którym odcięto sznurki, zastygając w bezruchu w powoli powiększających się, parujących kałużach karmazynu.
Strzelcy wyprostowali się, przyciągając karabinki do ciał. Uniosła twarz ku niebu, wpatrując w stalowoszare kłębowisko chmur wiszących nisko nad dachami otaczających ich budynków. Zmieszany z popiołem śnieg znów zaczął padać.