3/20/24

Resublimacja

569.
Eutopia, system Outopos


Przyszedł w nocy, gdy leżała w ciemności. Bez słowa wślizgnął się pod pościel i objął ją od tyłu ramieniem, całując delikatnie za uchem. Drugą dłonią musnął pod mostkiem, kreśląc linię do pępka, a potem niżej, znacznie niżej, masując palcami. Uśmiechnęła się z przyjemnością, czując ciepło rozchodzące się w miejscach, w którym ją dotykał.
    Obróciła się do niego i pocałowała, wplatając palce w jego włosy. Dopiero wtedy dotarło do niej jak bardzo była go spragniona, mimo, iż nie widzieli się zaledwie dzień.
    Czuła, jak twardnieje, wbijając się w jej brzuch, ocierając, trącając prowokująco. Zaczęła się niecierpliwić, chcąc go poczuć całą sobą, stopić razem w jedno.
    Sięgnął i wszedł w nią powoli, delikatnie. Zamruczała z rozkoszą, zadowolona przygryzając jego wargę z błyskiem w oczach.
    Naparł, obracając ją na plecy, pocałunkiem wpijając w szyję niczym wampir, splecione dłonie przyciskając do materaca.
    Zaczęła oddychać w rytm jego ruchów, po chwili do nich dołączając, niezdolna leżeć bezczynnie. Czuła na skórze ciepło jego ust, pieszczących ją, język z czułością muskający tam, gdzie lubiła, wargi dotykające cyfr wytatuowanych wzdłuż obojczyka.
    Wyswobodziła nadgarstki z uścisku i chwyciła go za włosy, odrywając twarz od swojego ciała. Wpiła się w jego usta, natarczywie, namiętnie, wspólnie z nim wijąc na łóżku. Trzymała go mocno, jakby miał zaraz zniknąć, czując rozkosz z każdym jego pchnięciem, wzdychając między pocałunkami, paznokciami znacząc jego plecy. W tym momencie nie liczyło się już nic poza nimi, razem, połączonymi w jedność.

 

Leżała w ciemności, czując na karku jego oddech. Nie spała, wpatrując się w otulającą ich czerń, poznaczoną paroma bladymi refleksami dochodzącymi zza przyciemnionego okna u wezgłowia.
    Myślała o przyszłości. O tym, że z samego rana wyruszą. Że za paręnaście godzin znów będzie uczestniczyć w natarciu.
    O tym, że za kilkanaście godzin znów będzie zabijać.
    I czuła strach. Bała się, gdyż wiedziała, że nie będzie miało to dla niej żadnego znaczenia. Że kolejny raz naciskając spust, niczego nie poczuje.

 

569.
Arcturus
Zespół Bojowy Vector
 
 Dłonią w opancerzonej rękawicy zmusiła go, by upadł na kolana w linii z pozostałymi. Cofnęła się krok, stając w szeregu z towarzyszami zakutymi w ciężkie, pokryte aktywnym kamuflażem pancerze wspomagane. Przed nimi z opuszczonymi głowami klęczał rząd odzianych w lekkie, obdarte i rozchłestane oporządzenie bojowe żołnierzy. Drżeli, lecz nie z zimna.
    113 siedział oparty o murek za jej plecami, z kikutem rozerwanej pociskiem z działka łydki. W jego pobliżu czerwienił się rozbryzg krwi, okraszony kawałkami pancerza i mięsa. Przeszyty serią z karabinu maszynowego kolega leżał zabezpieczony obok, wraz z nim oczekując nadciągającego casevaca.
    Na placu leżało cielsko maszyny bojowej, wciąż dymiącej z licznych trafień z granatników. Pajęcze nogi sterczały na boki, martwe kamery wpatrywały pusto w przestrzeń znad wystających spod kadłuba luf. Wokół niczym szmaciane lalki porozrzucane były poszarpane kulami ciała przeciwników.
    – Cel. – Krótki komunikat popłynął ze słuchawek we wnętrzu zamkniętego hełmu. Głos był monotonny, wyprany z emocji. Tak jak i ona.
    Górujący nad klęczącymi żołnierze jak jeden organizm cofnęli nogę krok w tył, podnosząc do ramion karabinki, mierząc prosto w ogołocone z hełmów potylice nad ugiętymi karkami. Widziała dobrze spocone, poskręcane włosy, kierując w nie wylot zakończonej prostokątem tłumika dźwięku lufy.
    – Ognia.
    Żołnierz przed nią podniósł głowę dokładnie w momencie, gdy naciskała spust. Jak gdyby usłyszał rozkaz, który nigdy nie wydostał się spod grubej skorupy hełmu.
    Fragmentujący pocisk praktycznie oderwał mu roztrzaskaną żuchwę oraz szczękę, wychodząc w rozbryzgu krwi i odłamków zębów.
    Ciała upadły na bruk niczym kukiełki którym odcięto sznurki, zastygając w bezruchu w powoli powiększających się, parujących kałużach karmazynu.
    Strzelcy wyprostowali się, przyciągając karabinki do ciał. Uniosła twarz ku niebu, wpatrując w stalowoszare kłębowisko chmur wiszących nisko nad dachami otaczających ich budynków. Zmieszany z popiołem śnieg znów zaczął padać.