3/20/24

Demon

Yoshiro przycisnął dłoń do ust, tłumiąc krzyk wzbierający w ściśniętym gardle. Za wątłymi drzwiami szafy deska skrzypnęła cicho, bliżej niż przed chwilą. Plask bosych stóp o podłogę zbliżał się powoli, nieregularnie, wraz z dźwiękiem gęstych kropel rozbijających się o parkiet.
    Chłopak skulił się bardziej, czując łzy cieknące po polikach, z trudem łapiąc oddech. Szedł tu, szedł prosto po niego. Serce biło niczym miech, wręcz boleśnie w jego piersi. Bał się, że je usłyszy.
    Kolejny plask, ciche kapanie nie ustawało. Jeśli go odnajdzie, to będzie koniec. Znieruchomiał, napięty do bólu, powstrzymując spazmy przerażenia. W myślach modlił się do wszystkich bogów o przebaczenie grzechów, o ratunek.    Potwór pojawił się, gdy żegnali Hideo na parterze. Obrócił się do nich twarzą, stojąc w progu, gdy demon wynurzył się z ciemności za jego plecami, pokryty mrokiem. Barczysta sylwetka w ciemnej skorupie, z szerokimi barkami i nieproporcjonalnie dużą głową, pozbawioną twarzy… zamiast niej miała gładką, jednolitą powierzchnię. Objęła chłopaka na chwilę, by szybkim ruchem otworzyć jego gardło na całej szerokości, aż trysnęła ciepła krew, barwiąc koszulkę szkarłatem. Zostawili go samego, tonącego z cichym bulgotem, w panice rozbiegając się po mieszkaniu.
    Przeraźliwe wrzaski Masakiego niosły się długo, docierając wyraźnie do niego, ukrytego na piętrze. Nieludzki skowyt, trwający zdawało się całą wieczność, urwany tak nagle, że jeszcze przez chwilę słyszał w uszach jego echo. Potem rozległ się głośny trzask i krzyk Tadashiego, ostatniego z nich. Słyszał to wszystko wyraźnie, sparaliżowany kuląc w szafie na piętrze, z gardłem boleśnie ściśniętym przez zgrozę.
    Na zewnątrz, za cienkimi drzwiami szafy rozległ się kolejny krok, kiedy dotarł na środek pokoju. Chłopak zamarł, sparaliżowany strachem, niemal wymiotując z przerażenia. Niech go nie odnajdzie, niech tylko go nie odnajdzie. Na chwilę na zewnątrz zapadła cisza, przerywana cichym rzężeniem tamtego i nieustającym kapaniem. Niech zawróci, błagał w myślach. Niech odejdzie.
    Gdy w pokoju rozległ się głuchy łomot, serce niemal wyskoczyło mu z piersi, rozsadzone bólem. Z trudem utrzymał się nieruchomo, dławiąc łzami i śliną, spazmatycznie łapiąc powietrze. Zza wątłych drzwi dochodził cichy stukot kończyn o podłogę i rwane rzężenie. Nie odważył się wyjrzeć przez szparę na zewnątrz, bojąc poruszyć, czy nawet odetchnąć, by nie wydać żadnego dźwięku. Serce bolało, jakby ktoś przebił je nożem, płuca płonęły z braku tchu.
    Na zewnątrz, pośrodku pokoju oświetlonego światłem księżyca trzeci z chłopaków upadł na parkiet, brocząc krwią z dziury w brzuchu, do ostatnich chwil próbując dotrzeć i skryć się w głębi pokoju. Ciało zaczęło trząść się w słabych, agonalnych drgawkach, rozlewając pod sobą lepką kałużę, ciągnącą się krwawym śladem aż na schody. Po chwili znieruchomiał, wydając z siebie ostatni rzężący oddech.
    Zapadła cisza, piszcząca w uszach, wrzynająca bolesną szpilą w przerażony umysł. Yoshiro przycisnął dłoń do ust jeszcze mocniej, więżąc w nich skowyt przerażenia. Potem schody skrzypnęły cicho.
    Jego serce zgubiło rytm, żołądek podszedł do gardła. Wstrzymał oddech, starając się nie wydać jakiegokolwiek dźwięku. Po nogawce rozlało się ciepło, poczuł jego zapach, gdy deski zatrzeszczały ponownie, na granicy słuchu, w panującej w domu ciszy głośne niczym atomowy wybuch. Zacisnął powieki, by nie spoglądać w otchłań mroku panującego w niewielkiej, wątłej szafie.
    Wiedział, gdzie się kryje, szedł po niego. Wyczuwał jego strach, kierując się nim w stronę ofiary; myśli przelatywały galopem przez umysł, paraliżując go. Wolał już dostać zawału niż zginąć z ręki demona, samego piekła utkanego z mroku nocy, idącego po jego duszę.
    Bał się, bał jak jeszcze nigdy w życiu. Nie chciał umierać, nie chciał zdychać w agonii.
    Skrzypnęła deska, ta jedna charakterystyczna, której dźwięk znał na pamięć. Serce zamarło mu w piersi, zmrożone strachem. Demon stał w wejściu do pokoju. Odnalazł go.
    Oddech uwiązł mu w gardle, przez chwilę zapanowała kompletna cisza. Yoshiro nie wiedział, czy potwór wciąż stoi w miejscu, czy płynie z mrokiem po niego. Z zewnątrz nie dobiegał żaden dźwięk, nawet pojedynczy oddech. Cisza panowała niepodzielnie.
    Rozległ się głośny trzask, chłopak krzyknął z bólu, nogi się pod nim ugięły, gdy opadał na dno szafy. Trzewia zapłonęły, jakby ktoś je rozdarł na strzępy od środka rozżarzonymi hakami, zadając najstraszliwszy ból w jego życiu. Nim echo wybrzmiało, trzaski powtórzyły się, rwąc jego ciało ponownie, zadając jeszcze więcej bólu, niż sądził, że jest możliwe.
    Demon stał w wejściu nieruchomo, kierując dużą, pozbawioną twarzy głowę w kierunku zamkniętej szafy, z której dochodziło już tylko ciche, agonalne rzężenie ostatniego z czwórki młodych mężczyzn. Ze szczeliny pod drzwiami nieśmiało zaczęły wypływać czarne w bladym świetle księżyca strużki, skapując na podłogę ciężkimi, gęstymi kroplami.
    Demon bezszelestnie odwrócił się i zagłębił w mrok panujący w mieszkaniu, kierując do ostatniej jeszcze żyjącej ofiary.

 

 Leżała naga pośrodku pokoju, opromieniona srebrzystą poświatą wpadającą przez uchylone okno. Lekki, chłodny powiew nocy poruszał delikatnie przysłaniającymi je firanami, przełamując panujący we wnętrzu bezruch. Niszcząc złudne wrażenie, że to tylko straszliwy obraz, nie rzeczywistość.
    Słyszał jej słaby, płytki oddech, gdy z cichym świstem wciągała powietrze przez rozchylone wargi, kryjące potrzaskane zęby. Podszedł do niej bezgłośnie i opadł na kolana, przyglądając jej zmaltretowanemu ciału, pokrytemu sińcami i ropiejącymi ranami.
    Miała zaledwie kilkanaście lat. Przedtem musiała być ładna, kiedyś mogła być piękna. Teraz wyglądała przerażająco. Zniszczona. Zbrukana. Wodził po niej wzrokiem powoli, z twarzą skrytą za nieprzejrzystym z zewnątrz wizjerem hełmu, czując wzbierające w oczach łzy współczucia.
    Nie widziała go, nie miała oczu, jedynie dwie stopione woskiem rany. Nos był zmiażdżony, pokryty zaschniętymi strupami, usta spuchnięte i popękane. Nogi miała nienaturalnie wykrzywione, połamane, tak jak żebra, zmieniające jej oddech w cichy świst. Nie czuł smrodu odchodów, krwi czy ropy, którymi była pokryta, mimo ciemności widział jednak każdy szczegół, każdą z ran na jej ciele. Strzaskane palce, wyrwane paznokcie, liczne przypalenia na pokrytej wybroczynami i purpurowymi sińcami skórze. Wybity bark, wielokrotnie szarpany.
    Sięgnął dłonią w opancerzonej rękawicy do jej głowy i delikatnie pogładził po czarnych, potarganych włosach, starannie omijając miejsca, gdzie zostały wyrwane wraz ze skórą. Ostrożnie odgarnął zlepiony kosmyk ze zbitej twarzy. Nie zareagowała na jego dotyk, pogrążona w cichej agonii. Biedne dziecko, zniszczone przez prawdziwe potwory. Nie miała szans na przeżycie; spojrzał na jej brzuch, przez chwilę widząc ciepło krwi wylewającej się do środka, obmywającej zbite organy.
    Dla niej nie było już życia; nawet, jeśli udałoby się uratować jej ciało, wiedział, że umysłu nikt nie ocali. Czekała ją jedynie agonia.
    Pogładził ją po głowie raz jeszcze. Potem przyłożył do niej wylot lufy i nacisnął spust.