3/20/24

Pokłosie

569.
Jericho
Zespół Bojowy Raven
 
 Stanęła pośrodku przejścia, omiatając pomieszczenie wzrokiem. Prostokątny pokój, bielący się gołym, odrapanym tynkiem wypełniały proste, przestarzałe łóżka szpitalne z metalowych profili. Ustawione były w dwóch rzędach pod przeciwległymi ścianami, po kilkanaście z każdej strony, posłane miejscami poplamioną, białą jak całe pomieszczenie pościelą. Na nich leżeli ranni, zajmując wszystkie stanowiska, bladzi, jakby chcieli stopić się ze śnieżnymi kołdrami okrywającymi ich ciała.
Szare plamy kamuflażu na jej pancerzu spłowiały, dostosowując się do bieli otoczenia. Ranni, półleżąc na materacach wpatrywali się w nią pełnymi strachu oczami, znieruchomieli ze zgrozy. Ciszę zakłócał tylko pełny bólu i strachu krzyk jednego z obrońców na korytarzu, jednak po chwili stępiony przez krótki tłumik huk wystrzału go uciszył.
    Przesunęła się w bok, zdejmując dłoń z wiszącego na uprzęży karabinka, kątem oka zerkając na wchodzącego do pomieszczenia towarzysza. Trzeci stanął za ich plecami, w cieniu korytarza.
    Westchnęła, kiwając porozumiewawczo żołnierzowi obok i połączyła się ze dowództwem, meldując o sytuacji i pytając o dalsze rozkazy. Omiotła przy tym niewidocznym przez nieprzejrzysty z zewnątrz wizjer wzrokiem sparaliżowanych ze strachu wrogów, którzy musieli ocaleć z którejś z bitew. Przy niektórych stała aparatura, reszta zwyczajnie odpoczywała po operacjach, które przeszli w prowizorycznych salach zabiegowych, właśnie przetrząsanych przez jej podwładni, poszukujących ocalałych po krótkiej walce. Lakoniczne meldunki nadchodziły regularnie, nieraz do wtóru stłumionych przez ściany kaszlnięć karabinków.

 

– Znaleźli szpital polowy. Mają pojmanych – odezwała się młoda kobieta, przerywając ciszę okraszoną miękkim szumem elektroniki, która panowała wewnątrz opancerzonego wozu dowodzenia. Uniosła przy tym nieznacznie nieruchomą twarz, rzucając dowódcy spojrzenie idealnie czarnych, przywodzących na myśl otchłań oczu, otoczonych delikatną siateczką ledwie widocznych blizn na porcelanowo białej skórze. Włosy miała zaczesane mocno do tyłu, podkreślając rysy szczupłej twarzy o beznamiętnym wyrazie, przypominającej bardziej twarz lalki, aniżeli człowieka.
    – Co? – Towarzyszka oderwała się od konsoli na przeciwległej ścianie, odwracając ku siedzącej nieruchomo, łudząco podobnej do niej dziewczyny. Oprócz nich we wnętrzu nie było nikogo, towarzyszyły im jedynie linijki meldunków oraz wykresy sytuacyjne na otaczających je ekranach.
    Na powierzchni umieszczonego obok nich, wąskiego stołu wyświetlającego dotychczas mapę taktyczną okolicy pojawiło się okno z obrazem z kamery dowódcy oddziału zabezpieczającego obiekt.
    – Pytają o rozkazy – odezwała się ponownie siedząca dziewczyna, jakby jej nie usłyszała, tym samym bezbarwnym głosem, głowę przechylając nieznacznie na bok. Oprócz tego nie wykonała żadnego gestu, tkwiąc nieruchomo na stanowisku. Druga podeszła krok i oparła o krawędź stołu, pochylając się nad jego powierzchnią.
    Obraz w oknie przesuwał się z boku na bok, obejmując prawie dwa tuziny rannych zgromadzonych w jasnym pomieszczeniu. Przekaz był dobrej jakości, doskonale widziała ich przerażone spojrzenia, jakby mogli zobaczyć ją przez optykę hełmu i odległość dzielącą sztab od strefy walk.
    Oczy zawęziły się do wąskich szparek, ostre spojrzenie osiągnęło temperaturę lodu. Twarz na chwilę wykrzywiła odraza zmieszana z pogardą, po chwili jednak znikła, na powrót zastąpiona przez całkowicie obojętne oblicze. Jej towarzyszka obserwowała ją w milczeniu, cierpliwie oczekując rozkazu, choć wiedziała, jak będzie brzmieć. Współpracowały ze sobą wystarczająco długo. W pewnych aspektach były do siebie znacznie bardziej podobne, niż do kogokolwiek innego.
    – Zabić – powiedziała spokojnym tonem, nie odrywając spojrzenia od ekranu.

 

– Tak jest – potwierdziła krótko. Zaraz potem płynnym ruchem wyciągnęła z kabury na udzie pistolet i wystrzeliła do najbliższego pacjenta po prawej.
    Pęd cisnął jego głowę na poduszkę, na ścianie wykwitł szkarłatny kwiat, szybko wsiąkając w odrapany, szorstki tynk. Kompan po jej lewej synchronicznie oddał strzał w wrogiego żołnierza po drugiej stronie.
    Nim którykolwiek zdążył zareagować przeniosła wirtualną wiązkę widoczną po wewnętrznej stronie wizjera na następnego rannego, strzelając niemal bez zwłoki. Trzeciego trafiła, gdy ten panicznie podnosił się z łóżka; wylądował na zakurzonej posadzce z głuchym łomotem, nieruchomiejąc.
    Ranni z krzykiem zrywali się z pryczy, nie zważając na świeże szwy czy niezagojone rany, tłocząc w rogu pomieszczenia, jak najdalej od niej i jej towarzysza. Spokojnie wymierzyła broń w zbitą masę, raz za razem ściągając spust, z pogardą wymalowaną na twarzy niewidocznej za nieprzejrzystą warstwą pancernej przesłony hełmu.

 

Wpatrywała się w obraz nieporuszona, zimnym wzrokiem obserwując śmierć kolejnego wroga przeszytego pociskiem. Druga nie musiała spoglądać na ekran, by widzieć to samo, i znacznie więcej. Jej twarz pozostawała nieruchoma niczym porcelanowa maska, bez najmniejszego przejawu emocji, bezdenne spojrzenie czarnych oczu wbijając w pustkę.
    Na ekranie ręka z pistoletem opadła, odsłaniając stłoczone w kącie, nieruchome ciała w całej okazałości. Śnieżnobiałą ścianę za nimi znaczyły szkarłatne strużki krwi, spod splątanych kończyn powoli wypływała ciemna plama, spokojnie wsiąkając w pył na posadzce. Żołnierz sprawnie przeładowała pistolet i odwróciła się, bez pośpiechu kierując się ku wyjściu z pomieszczenia.
    Przedział maszyny wypełniły suche, czyste trzaski wystrzałów niewidocznego już na ekranie żołnierza, upewniającego się, że żaden nie ocalał.
    – Obiekt czysty. Kierują się dalej zgodnie z planem – znów odezwała się, ledwie poruszając ustami. Towarzyszka przy stole kiwnęła oszczędnie głową, zamykając okno i odsłaniając mapę sektora z aktualizowaną w czasie rzeczywistym sytuacją taktyczną.
    Oderwała wzrok od stojącej przy stole kobiety, prostując na fotelu i zamierając bez ruchu, skupiając na obrazie opuszczającej pomieszczenie żołnierz w pancerzu szturmowym Legionu.

 

Wychodząc na korytarz, obrzuciła wzrokiem niewielkiego drona, z wizgiem rotorów unoszącego się niecałe dwa metry nad posadzką. Bez słowa wpatrywała się przez chwilę w zimne oko kamery, stojąc pośrodku przejścia, wiedząc, że obserwuje. Towarzysz w pomieszczeniu przeładował pistolet i stanął za jej plecami, chowając go do kabury.
    Oderwała wzrok od aparatu i bez wahania ruszyła w głąb korytarza.