3/20/24

Otchłań

568.
Enastea, imperialna placówka rozwoju broni
Zespół Bojowy Raven
 
 Biegła stalowym, prostokątnym korytarzem, zalanym pomarańczowym światłem lamp ostrzegawczych. Mimo wspomagania sztucznych mięśni pancerza wewnątrz hełmu rozlegał się jej ciężki, chrapliwy oddech. Adrenalina krążyła w jej żyłach, tłoczona falami wraz z krwią tętniącą w jej ciele.
    Przeskoczyła kolejne, powoli zamykające się grodzie, odcinające kolejne sekcje korytarzy. Przed sobą widziała plecy jej towarzyszy, sprintem pokonujących kolejne metry stalowej kiszki. Za nimi podążał przeraźliwy zgrzyt stali, przebijając się przez huk butów o pokład.
    Weszła w ostry zakręt, szorując podeszwami o stal pod nogami i wpadła w boczną odnogę, niemal odbijając się od ściany i momentalnie przyspieszając. Kilka metrów dalej wybiła się do przodu, kuląc i przeskakując przez kolejne grodzie, z wolna zamykające drogę ucieczki. Z czterech rogów korytarza miarowo wysuwały się zachodzące na siebie sztaby grubej, pancernej stali, zmieniając prostokąt przejścia w stale malejący romb pośrodku.
    Zatrzymała się tuż za nimi, odwracając i wyciągając rękę w kierunku ostatniego, by pomóc mu przeskoczyć przez zbyt szybko zwężający się otwór. Pozostanie po drugiej stronie równało się pewnej śmierci. Spóźnienie się o sekundę groziło śmiercią. Potknięcie się oznaczało koniec.
    Zobaczyła go dwa metry od przejścia. W biegu wyciągał rękę w jej stronę; wiedział, że może nie dać rady sam przeskoczyć, chciał, by pociągnęła go do siebie, na drugą stronę. Ona z kolei zamarła, zmrożona widokiem za jego plecami.
    Dwa długie, wąskie ostrza uderzyły go w plecy, ciskając na podłogę i przeszywając na wylot. Pancerz mógł znieść wiele, jednak nie ciosy dwóch ultratwardych, naostrzonych do granic możliwości kling, poruszanych morderczym mechanizmem. Sekundę później wzniósł się ponad pokład, zawisając na chwilę w powietrzu z dwoma cienkimi, stalowoszarymi sztychami wystającymi z trzewi. Rozpoczynający się krzyk urwał się nagle, gdy jednym ruchem ostrza rozcięły go na pół; ciało uderzyło z łomotem o podłogę, brocząc krwią i rozerwanymi wnętrznościami, wypływającymi z rozprutego pancerza.
    Pośrodku korytarza stała poznaczona szkarłatem maszyna, ażurowy, stalowy pająk, wysuwając przed siebie dwie klingi kończące krótkie ramiona wystające spomiędzy długich nóg. Zbite kamery optyki patrzyły beznamiętnym wzrokiem, tkwiąc z przodu wrzecionowatego, pokrytego lekkim pancerzem korpusu.
    Zamarła, sparaliżowana widokiem jego śmierci, czując ciepło łzy spływającej po policzku. Następnie wrzasnęła, gdy ostrze w błyskawicznym ruchu przeszyło jej wyciągniętą rękę, a silne uderzenie strzaskało wizjer, zasypując jej twarz ostrymi, rozpędzonymi odłamkami.
    Maszyna szarpnęła, drąc mięśnie, próbując przeciągnąć ją przez otwór na swoją stronę. Oślepiona, mimo bólu zaparła się o wyrastającą z podłogi ścianę stali, nie dając wciągnąć w jej objęcia. Przed twarzą gruchnęła seria wypuszczona przez jednego z jej towarzyszy; na zlanej krwią skórze poczuła gorący podmuch z lufy, po drugiej stronie usłyszała gwizd rykoszetów od pancerza.
    Zaczęła rzucać się wściekle, rozpaczliwie próbując wyrwać, bijąc w panice o niezmiennie przesuwającą się stal grodzi, z bezduszną regularnością zaciskającą otwór wokół jej ramienia. Maszyna nie odpuszczała, wbijając drugie ostrze wyżej i ciągnąc, nie pozwalając wymknąć się ofierze.
    Nie widziała nic, słyszała jednak krzyki towarzyszy, szarpiących ją w drugą stronę, bluzgi żołnierza przy panelu na ścianie, bezskutecznie próbującego zatrzymać mechanizm. Potem trzask miażdżonego pancerza.
    Grodzie nie przestało się zamykać.


568.
Eutopia, system Outopos

Leżała nieruchomo w szpitalnym łóżku, okryta miękką pościelą. Z powrotem na ich planecie. Była w domu.
    Przez szerokie, krystalicznie czyste okno u wezgłowia wpadało światło dnia, rozjaśniając minimalistycznie urządzony pokój. Na zewnątrz rozciągała się panorama miasta; strzeliste, oszklone wieżowce pięły się ku białemu niebu, pocięte wąwozami ulic i okraszone porozrzucanymi w okolicy plamami zieleni niewielkich parków. Promienie słońca odbijały się od fasad, oświetlając chodniki między wysokimi budynkami, po których przechodziły się niewielkie figurki ludzi i większe samochody, mknące w porządku gładkimi drogami. Wysoko ponad nimi, na bezkresnej bieli przemykały odległe, ciemne punkciki płynących po niebie wahadłowców.
    Nie widziała ani jednej z tych rzeczy. Otaczała ją jedynie bezdenna ciemność.
    Oczy zasłaniały opatrunki, pokrywające jej twarz od czoła aż po nos, inne otaczały to, co pozostało z jej ramienia. Nie czuła bólu, otępiona środkami uśmierzającymi. Pozostawała tylko agonia wewnątrz.
    Obraz jego śmierci, choć trwała tak krótko, wyrył jej się głęboko w pamięci. Wciąż odczuwała mdłości na myśl o krwi i rozerwanych trzewiach rozlewających się po zimnej stali pokładu, na chwilę przed tym, jak maszyna rzuciła się na nią. Wtedy nie była w stanie się nawet ruszyć.
    Nie mogła go nawet opłakać. Zamiast łez z ran zaczęła płynąć krew, barwiąc opatrunki szkarłatem. Jeszcze nie przyszedł na to czas. Na operację uda się niedługo. Kolejną, mózg od przeszło tygodnia regenerował się z pomocą terapii med-żelem. Nie był zbyt mocno uszkodzony. Nie wiedziała, czy nie powinna żałować.
    W pomieszczeniu siedziały jeszcze dwie osoby. Informowali ją o operacji, którą niedługo odbędzie. Zrekonstruują jej twarz, oddadzą wzrok. Rękę. Nawet, jeśli tylko sztuczne. Mówili o protezach i implantach, wysłuchując w zamian jej lakonicznych odpowiedzi. Spytali, czy nie chce czegoś więcej. Chciała.
    – Sieć neuronowa – powiedziała cichym, bezbarwnym głosem, ledwie poruszając wargami. Wyczuła, że ich zaskoczyła. Niewielu się na to decydowało. Żadne z nich nie lubiło implantów.
    Spytali, czy wie, z czym to się wiąże. Odparła krótko pojedynczym tak. Następnie czy była pewna. Kolejne przytaknięcie. Była.
    Wtedy ona zwróciła się do nich. Oprócz sieci chciała czegoś jeszcze.

 

Obudziła się po południu. Chylące się ku zachodowi słońce malowało białe ściany pokoju ciepłym pomarańczem. Łagodniejszym, bardziej czerwonym od tego na stacji. Tamten był jaskrawy, niemal przeszywający. Nieprzyjazny.
    Zobaczyła go, gdy tylko otworzyła oczy. Wyraźny, zdawało się jej, że czystszy niż niegdyś.
    Powoli uniosła rękę ponad twarz, obserwując jak światło maluje jej dłoń. Potem zbliżyła ją do twarzy, gładząc delikatnie palcami. Pod opuszkami wyczuła delikatną skórę powiek, potem gładką, jednolitą powierzchnię. Obraz nie rozmył się jak zazwyczaj, nawet wyostrzył; mogła wyraźnie dostrzec linie papilarne i drobne pory na skórze. Pogładziła polimer tkwiący w oczodołach, potem przesunęła palcami na lewą skroń, natrafiając na krążek dławika podpięty do złącza. Pilnował, żeby nie zrobiła sobie krzywdy siecią, nim nie nauczy się nad nią panować.
    Na koniec dotknęła włosów, krótkiej, parodniowej szczotki. Musieli je ściąć, żeby otworzyć jej czaszkę. Nie szkoda, odrosną. Nawet dobrze się składało.
    Po chwili odważyła się spojrzeć na prawe ramię; odcięte wysoko nad łokciem, tuż przy samym barku. Krótki, żałosny kikut, zakończony złączem do przytwierdzenia protezy. Prawdziwej ręki będzie jej chyba brakować najbardziej.
    Dopiero wtedy spojrzała na parę siedzącą przed łóżkiem, cierpliwie czekającą. Kobieta wyglądała tak, jakby ona sama jeszcze niedawno. Na widok mężczyzny poczuła pieczenie w lewym oczodole, po chwili ciepłą kroplę spływającą po poliku. Prawy pozostał suchy.


569.
Eutopia, system Outopos
 
 Kroczyła wyprostowana w kierunku stojącego na płycie lądowiska wahadłowca, spojrzenie idealnie czarnych oczu kierując prosto przed siebie. Głowę trzymała uniesioną; przefarbowane na czarno włosy były mocno ściągnięte do tyłu i związane w ciasny kok, odsłaniając słabo widoczne złącze na skroni. Szary, uniwersalny mundur, zwykle dopasowany do jej sylwetki teraz leżał na niej nieco zbyt luźno.
    W ciągu ostatnich miesięcy ukończyła wszystkie szkolenia; o dławiku zapomniała już dawno, swobodnie wykorzystując sieć bez ograniczeń. Teraz, mimo dzielącej ją od wahadłowca odległości wyraźnie widziała młodą kobietę stojącą w cieniu krótkiego, grubego skrzydła maszyny. Czekała na nią, stojąc sztywno z rękoma założonymi z tyłu, obserwując, jak się zbliża.
    Kiedy została przydzielona pod jej komendę przejrzała jej dokumenty. Szlak bojowy, przerwany wkrótce po wybuchu wojny. Akta krótkiego leczenia psychiatrycznego, potem listę dodatkowych szkoleń, ukończonych z najwyższymi wynikami. Po przeczytaniu jej danych, w szczególności raportu z ostatniej misji wiedziała, że były do siebie podobne, bardziej nawet, niż na to wyglądało. W niektórych aspektach znacznie bardziej, niż do kogokolwiek innego.
    Stanęła przed nią, przechylając lekko głowę na bok. Ta odpowiedziała umiarkowanie zaciekawionym spojrzeniem, przesuwając wzrokiem po jej nieruchomej niczym u lalki twarzy, omiatając siatkę delikatnych, ledwie zauważalnych blizn wokół czarnych niczym otchłań oczu. Spojrzenie uciekło na chwilę na wystającą z rękawa, stalowoszarą dłoń, niepokrytą syntetycznym ciałem.
    Jej twarz również nie wyrażała uczuć, jedynie oczy pałały determinacją. Też go straciła, stwierdziła, podobnie jak ona.
    – 199 – przedstawiła się, podając jej rękę. Przełożona uścisnęła ją bez wahania, czując gładki metal protezy. Każde z nich płaciło swoją cenę w tej wojnie.
    Skierowały się ku wejściu do maszyny niczym lustrzane odbicia, krok w krok ruszając z powrotem na linię frontu.