3/20/24

Orchidea (tytuł roboczy)

Illebos, Placówka Orchidea
02.05.568.
 
Żołnierz w wspomaganym pancerzu bojowym wyszedł z ciemnego wnętrza baraków i oparł się plecami o ścianę obok, osuwając po niej z chrobotem. System wyczuł jego ruch i usztywnił sztuczne mięśnie oplatające osłonięty kompozytowymi płytami skafander, tworząc podporę na której mógł spocząć. Skrytą w pękatym hełmie głowę oparł na dłoniach, zginając się wpół i regulując oddech.
    Nie chciał wracać do budynku. Ciało protestowało za każdym razem, gdy przekraczał próg; musiał toczyć walkę sam ze sobą, by iść dalej. I to nawet otumaniony chemią krążącą w jego żyłach. Każdy wziął potężną dawkę leków, by być w stanie tam wejść i nie zwymiotować do hełmu.
    Szkolenie przygotowało ich na widok ran. Oglądali nagrania z konfliktów, widzieli rozerwane na pół zwłoki, wywleczone na wierzch wnętrzności, głowy otwarte trafieniami wielkokalibrowych pocisków. Ciało spływające z kości pod wpływem bojowych kwasów, mięso rozdarte kulami bądź pazurami, wszelkie okropności wojny. Przez lata w trakcie szkoleń ćwiczyli pomoc medyczną na sztucznie wychodowanych kończynach, nurzając dłonie w zlanych krwią flakach. Jednak tam… było znacznie gorzej. Pal licho, że zwłoki leżały we wnętrzu od sześciu dni, obgryzane przez piaskowe hieny, tutejsze drapieżniki. Po bitwie musiały wejść przez wyrwy w ogrodzeniu i zacząć wyżerać wnętrzności; odstrzelili je co do jednego. Ale nawet bez tego widać było ślady bestialskich tortur, na które brakło mu nawet określenia. A zdawało mu się, że to oni znają się na zadawaniu bólu. O postrzeleniu w brzuch i gwałceniu rany wlotowej chyba by jednak nie pomyślał.
    Rzeźnia, innego słowa nie potrafił teraz znaleźć. Podniósł głowę, rozglądając się po placu, zasłanym poczerniałymi, rozprutymi szczątkami stojących na stanowiskach wahadłowców. Z lewej, pod naruszoną ścianą prefabrykowanego ogrodzenia leżał osmalony wrak obcej maszyny, noszący ślady zestrzelenia z ręcznej wyrzutni rakiet. Wyrwa w boku, silnik pod niemal oderwanym skrzydłem szczerzący się wywiniętym na zewnątrz przez eksplozję poszyciem, kadłub wysmarowany dookoła tłustą, czarną niczym smoła sadzą. Wokół uwijały się sylwetki techników, badających maszynę i wydobywających z wnętrza ciała załogi oraz części desantu, która nigdy jej nie opuściła. Technologicznie stała kilka generacji w tyle w stosunku do nich, tak jak całe wyposażenie napastnika. Słabsi, jednak polegając na zaskoczeniu i przewadze liczebnej pokonali obsadę placówki.
    Zwłoki swoich zostawili tak jak leżały, poskręcane w kałużach krwi na lądowisku i pośród korytarzy, nie kłopocząc nawet zabraniem wyposażenia. Kiedy wraz z siłami Legionu przybył do zniszczonej placówki, wszyscy ujrzeli twarz zatartą w pamięci, której nie widzieli od niemal tysiąca lat. Teraz powróciła, na trupach każdego z napastników.
    Z wnętrza wyszedł inny żołnierz, w pancerzu identyczny w każdym calu. Pierwszy spojrzał na niego, unosząc zakrytą nieprzejrzystym z zewnątrz wizjerem twarz.
     Znaleźliście coś nowego? – Mimo krążącego w żyłach koktajlu, na jaki w normalnej sytuacji by się nie poważył wciąż odczuwał echo mdłości. Dobrze, że nie czuł zapachu.
    Podkomendny pokręcił głową. Czekało ich dużo pracy, by wydobyć wszystkie zapisy z komputerów placówki, wrogiego wahadłowca i wyposażenia napastników.
     Zwiadowcy meldują, że na perymetrze miasta nie lepiej – powiedział.
    Przełożony pokiwał powoli głową. Więc cywili też wybili. Nie spodziewał się, by w mieście, u którego podnóża stała baza ktokolwiek przeżył; nie po tym, co zobaczył tutaj.
    Miał co do tego wszystkiego złe przeczucia. To się nie skończy dobrze, pomyślał, podsumowując całą sytuację. Ale o wszystkim zdecyduje rada, kiedy otrzyma szczegółowy raport, choć szczerze powiedziawszy nie wyobrażał sobie, by podjęli inną decyzję niż on na ich miejscu. A to oznaczało, że poleje się krew, dużo krwi.
    Zacisnął oczy, odetchnął głęboko sterylnym, przefiltrowanym powietrzem i wyprostował się, wchodząc z powrotem do ciemnego korytarza.