11/12/22

Sen

Obudziła się na trawie pod jasnym, niemalże białym niebem, upstrzonym paroma chmurami, rozrzuconymi luźno niczym kłęby waty. Promienie słońca padały na jej okoloną kasztanowymi włosami twarz i odsłonięte ramiona, grzejąc przyjemnie. Wokół, nie licząc szumu wędrującego między źdźbłami wietrzyku panowała zupełna cisza; nie słuchać było ani brzęczenia owadów, ani trelu nieobecnych ptaków.
    Odetchnęła głęboko, czując zapach rosnących w oddali drzew i słodycz kwitnących na polanie kwiatów, niesione ciepłymi powiewami, delikatnie muskającymi nagą skórę.
    Obróciła się na bok, gładząc miękką, soczyście zieloną trawę. W powietrzu rozległ się melodyjny głos, pełen melancholii, gdy śpiewała cicho.
    — Zginąłeś, przemijając jak sen
    Samą zostawiając mnie...