8/17/22

Część 1

     Międzygwiezdny niszczyciel pojawił się znikąd. Chwilę wcześniej przestrzeń w jego miejscu zafalowała, jednak odebrać to mogły jedynie czujniki stacji, ludzkie oko było zbyt słabe, by to dostrzec. Nawet jeśliby ktoś skupił obraz kamery na tym jednym, konkretnym punkcie, mógłby dostrzec jedynie lekkie zniekształcenie światła gwiazd w obszarze wyjścia jednostki z tunelu czasoprzestrzennego. Na ekranach z kolei wyglądało to znacznie ciekawiej. Jak gdyby przestrzeń w tym miejscu nagle się zagotowała, po czym z kipiącego obłoku w jednym momencie wypłynął podłużny kształt jednostki.
     Ciemnoszara, matowa bryła pełna była kantów i płaskich powierzchni. Elegancka sylwetka ,,Falangi'' mimo minimalizmu posiadała pewien wdzięk i majestat, a także drapieżność, cechującą okręt nawet bardziej, aniżeli poprzednie przymioty.
     Wkrótce po pojawieniu się w systemie włączyła silniki, kierując się ku najbliższej planecie. Rozbłysła czujnikami, wyszukując najmniejszych śladów zagrożenia. W błędzie byłby jednak ten, który sądził, iż celem okrętu jest wyglądem podobny do Ziemi glob, otoczony złotą aureolą gwiazdy w przestrzeni daleko za nim. Gemini 5 był planetą niezwykle podobną do kolebki ludzkości, ze względu na odległość od słońca i występowanie na nim życia. Ludziom udało się znaleźć niewiele takich planet na przestrzeni wieków, odkąd zaczęli kolonizację kosmosu. Większość trzeba było długo terraformować, nim dało się na nich żyć. Planety z własną atmosferą, ba, ekosystemem stanowiły wygraną na galaktycznej loterii.
     Nie można było jednak od razu zasiedlić tych terenów. Wpierw trzeba było przeprowadzić długie badania nad bezpieczeństwem tamtejszej flory dla człowieka, i, często, skorygować warunki tam panujące.
     Gemini 5 było, mimo podobieństwo do Ziemi, miejscem niemożliwym do natychmiastowego zamieszkania. Atmosfera była zabójcza dla człowieka, zmienienie jej było natomiast wieloletnim procesem, który rozpoczął się dopiero niedawno.
     Nie obchodziło to jednak załogi ,,Falangi''. Jej celem była stacja badawcza, unosząca się nad tym zdradziecko pięknym globem. Jej zadaniem było badanie planety i trzymanie pieczy nad procesem terraformacji. Okrążała Gemini po orbicie, skomplikowana bryła, niewidzialna na jej tarczy, mogąca jednak całkowicie zmienić kolosa.
     Niestety, kontakt ze stacją się urwał. Brzmi to jak oklepany wstęp do masowo produkowanych filmów akcji, sprawa była jednak poważna. W życiu nie dzieje się tak, że ni stąd, ni zowąd cała stacja milknie. Tego nie można ot tak sobie zostawić.
     W tym celu ,,Falanga'' przybyła nad Gemini. W tym celu leciała w kierunku stacji. W tym celu oddział żołnierzy przygotowywał się do działania w jej wnętrzu. Za kilka godzin wejdą na jej pokład. Do tego czasu nikt nie wiedział, czego się spodziewać. Musieli być gotowym na wszystko.


     Lot w pobliże planety trwał kilka godzin. W tym czasie żołnierze oddziału abordażowego zdążyli parokrotnie sprawdzić sprzęt i przygotować się, zarówno fizycznie, jak i psychicznie do zadania. Jednak podczas planowania akcji zapomniano tylko o jednym: stacja mogła zmienić trajektorię. Zmieniła, a jakże. I to znacząco. Wystarczyło to, by plan operacji został w pośpiechu zmodyfikowany. Okręt pierwotnie miał dostosować się do prędkości sztucznego satelity i połączyć śluzą, niestety stacja leciała w zupełnie innym kierunku od przewidywanego. Dostosowanie prędkości i kursu zabrałoby zbyt dużo paliwa i czasu, zdecydowano się więc wysłać oddział przez przestrzeń w momencie wyminięcia się dwóch jednostek, by dobę później podobnie ich odebrać, jeśli będzie to wymagane.
     Użycie wahadłowców było niemożliwe z powodu wykrytych dopiero co usterek, a czas naglił. Przemieszczenie się między pokładami było zadaniem trudnym i niebezpiecznym, czyli idealnym dla żołnierzy. Do takich rzeczy byli wyszkoleni, teraz mieli z tego wyszkolenia skorzystać.
     Okręt zbliżał się do stacji, odnotowując coraz więcej informacji na czujnikach. Największym problemem były rozbite uderzeniami naturalnych obiektów zbiorniki paliwa, stosowanego do sterowania kursem stacji. Złociste paliwo rakietowe miało tendencję do zbierania się w drobne kuleczki, zachowując się zupełnie jak rtęć. Skupione w obłoku, miejscami oblepiało stację. Drugą właściwością było świetne tłumienie sygnałów. Oznaczało to, że po wkroczeniu na stację oddziały będą miały kontakt z ,,Falangą" tylko na bliską odległość. Jako, że leciały po zupełnie innych trajektoriach, łączność zachowana będzie jedynie przez kilkanaście minut, resztę czasu będą musieli sobie poradzić bez wsparcia ze strony okrętu. Ale kto mówił, że życie żołnierza jest łatwe?
     Adam rozejrzał się dookoła, poprawiając ułożenie kamizelki na ciele. Stali w śluzie towarowej, bez problemu mieszczącej cały dwudziestoosobowy zespół abordażowy. Zgrupowani w pięć oddziałów czekali, aż okręt znajdzie się w odpowiedniej pozycji.
     Wszyscy byli odziani w ciemnografitowe, wzmacniane wojskowe kombinezony, dopasowane do sylwetki i chroniące nawet przed kosmiczną próżnią. Na nie narzucone mieli ciężkie kamizelki taktyczne zapewniające ochronę przed kulami i zawierające w przyczepionych ładownicach potrzebny sprzęt. Na plecach z kolei widniały zestawy do manewrów w kosmosie, spore plecaki, których kontrolery biegły do dłoni na ażurowych drążkach.
     Twarze mieli ukryte za nieprzejrzystym i wizjerami hełmów nastawionych na ochronę przed promieniowaniem. Interfejs wyświetlał na HUD-dzie potrzebne informacje, od stanu amunicji i oznaczeniach towarzyszy, po wyniki testów diagnostycznych sprzętu.
     Na przedzie stał dowódca, Robert Kenneth wraz z obstawą swoich ludzi, za nimi resztą zespołów. Wszyscy przeprowadzali ostatnią kontrolę, drobne przeoczenie mogło skutkować śmiercią. Ręką pogładził karabin przytwierdzony z boku pleców, sprawdzając, czy się nie luzuje. Spojrzał po jednakowych sylwetkach członków oddziału: twardym kaemiście Grantzu, jasnowłosej Lidii i zajętym sobą Kiyoshim.
     Plan został dokładnie wyłuszczony na odprawie, teraz zostało im jedynie czekać na rozpoczęcie misji.
     Nie trwało długo. Wraz z ostrzeżeniem na radiu i błyskami lamp awaryjnych rozpoczęto szybką dekompresję. Zaraz po niej stalowe wrota śluzy rozstąpiły się, ukazując przestrzeń za pancerzem okrętu.
     – Piękne, nie? – powiedziała na kanale Lidia.
     – Zapiera dech w piersiach, nie ważne, ile razy się to widziało – dodał Kiyoshi, kończąc kolejną z nadprogramowych diagnostyk skafandra.
     Na dalsze rozmowy nie było czasu. Dowódca podszedł do krawędzi i przekroczył linię kadłuba. Po prostu odpłynął w czerń kosmosu. Zaraz za nim ruszyła reszta, wychodząc ze znajomego wnętrza statku wprost w zimną, śmiertelną pustkę. Odpalili silniczki zestawów manewrowych, kierując się ku oznaczonej na wizjerach stacji. Okręt za ich plecami błyskawicznie zniknął, poruszając z zawrotną prędkością. Zostali sami w kosmosie, jedyną nadzieję mając w beznamiętnie cichej bazie przed sobą.


     Cisza. Pustka. Spokój.
     Było w tym coś abstrakcyjnego. Ulotnego, eterycznego. Lecieli, zdaje się powoli, a tak naprawdę pędząc wiele kilometrów na godzinę. W komunikatorze słychać było tylko oddechy towarzyszy, nikt nic nie mówi. Od czasu do czasu w hełmie zahuczały silniczki manewrowe, gdy korygował kurs. Droga wyświetlał się mu przed oczami na powierzchni wizjera, wystarczało jedynie nią podążać.
     Przed sobą ma glob. Tak daleko, a wydawał się tak blisko, niemalże na wyciągnięcie ręki. Jakaś cząstka niego chciałaby tak lecieć wiecznie, by po nieskończoności w końcu dostać się na tę nieuchwytną kulę.
     Błękit planety nakrapiany był białymi smugami chmur, pod nimi widać było zielone połacie wysp i kontynentów. Zza tarczy nieba wychylała się powoli gwiazda, otaczając planetę złotą aureolą, rozjaśniającą cieniutką, czystą warstwę atmosfery nad jej powierzchnią. Coś takiego wzbudzało zachwyt. Trudno wtedy było myśleć o tym pięknie jak o zdradzieckim raju, gdzie powietrze od razu cię zabije, nawet jeśli nie weźmiesz ani jednego oddechu, trującymi związkami przedzierając się przez skórę i niszcząc organizm od środka w ciągu zaledwie paru chwil.
     Błysnęło. Stacja kosmiczna obramowana znacznikiem przez komputer była już widoczna gołym okiem. Teraz zaczynało się robić trudniej.
     Najprościej można ją podsumować jako brzydką. Transport materiałów na jej budowę był niezwykle drogi i czasochłonny, skupiono się więc na samym minimalizmie przy jej budowie. Wyglądała kropka w kropkę jak swoje poprzedniczki z początków XXI wieku, nie licząc braku paneli słonecznych i znacznie większego skomplikowania. Duża, zbudowana na planie sześcianu plątanina cylindrycznych habitatów i korytarzy, niczym nie przypominała nowoczesnych konstrukcji jak choćby niszczyciel, z którym się rozminęła.
     Na jej powierzchni podświetlona przez systemy skafandra została strefa lądowania. Teraz wszyscy zaczęli korygować tor, by trafić w czerwone pole nałożone na obraz stacji. Sytuację utrudniały otulające wiele sekcji obłoki mieniącego się złociście w promieniach słońca paliwa.
     Zbliżała się szybko. Za szybko. Dwudziestu ludzi zaczęło hamować, by nie rozbić się o stalową powierzchnię. Z każdą chwilą mogli dostrzec coraz więcej szczegółów. Nikt się nie odzywał, wszyscy zaciskali zęby, skupieni na prawidłowym ładowaniu. Baza wkrótce zajęła cały obraz. Drobny błąd i rozbijesz się o konstrukcję, albo przelecisz między jej elementami na drugą stronę, by zginąć samotnie w czarnej pustce.
     Adam był tuż tuż. Hamował na pełnej mocy silników, plujących płomieniem w przestrzeń. Koniec, dalej nie można. Leciał do przodu, wyciągnął ręce przed siebie, a powierzchnia rosła w oczach...
     Uderzył ciałem o stalowe poszycie i odbił się od niego. Zęby mu zadzwoniły, gdy przeszył go wstrząs. Palce w ostatniej zdołały uchwycić biegnącą wzdłuż barierkę, siła bezwładności pociągnęła go jednak do tyłu. Palce zaczęły puszczać, nie miał już siły, by je mocniej zacisnąć, rękawice zaczęły się zasuwać z metalowej powierzchni...
     Znieruchomiał. Chwycił się pewniej, po czym rozejrzał w obie strony. Reszta żołnierzy tak samo przywarła do stacji, z tego co widział wszystkim się udało.
     Dopiero teraz wypuścił z płuc wstrzymane chwilę przed zderzeniem powietrze. Najgorsze za nimi.
     Spiął brzuch i przywarł podeszwami do poszycia, wypinając zad w przestrzeń. Dłonią sięgnął do panelu na lewym przedramieniu, aktywując magnetyczne podeszwy. Wreszcie mógł puścić barierkę i stanąć wyprostowany, nie obawiając się, że odleci w przestrzeń.
     – Żołnierze, zbiórka w PZ. – W słuchawkach odezwał się bezbarwny głos dowódcy, okraszony szumem zakłóceń. Adam ruszył za innymi do oznaczonego miejsca, zaraz dołączyli do niego towarzysze. Chodzenie po powierzchni bazy unoszącej się w kosmicznej pustce wymagało wprawy, chód wyglądał też dziwnie, ale zapewniał bezpieczne dotarcie do celu.
     Po zbiórce uformowali się w oddziały i ruszyli w stronę śluz, jedynej drogi dostępu do wnętrza stacji.